Bóg nie stracił kontroli nad światem

Bóg widzi pragnienia serca wszędzie i wszędzie do nas przychodzi. Nic nie tracimy. Wydaje się raczej jakbyśmy wypływali na głębię zaufania.

Jest sobota 19-sty grudnia. Właśnie stoję w markecie proponując spotkanej sąsiadce, że zawiozę jej większe zakupy do domu, bo ona jeździ tylko rowerem. Jest wdzięczna. Zostawia mi dwa pudełka. Odchodzę. W tym momencie SMS od męża: "Jednak straciłem węch". Jeszcze mam nadzieję, że może się pomylił, ale i tak intuicyjnie zwiększam zawartość koszyka z zakupami. Wracam do domu. Jest jeszcze jedna pilna rzecz do kupienia - choinka. Zabieram jedno dziecko ze sobą. Kupujemy bez większego marudzenia, jakby w pośpiechu. Nawet sami wyciągamy z auta i stawiamy na tarasie, bo mąż cały czas źle się czuje.

Teraz mogę pozbierać myśli. Najważniejsze zakupy są, choć nie świąteczne. Jeszcze trzeba poinformować rodzinę. I choć człowiek bardzo potrzebuje w takiej chwili podzielić się swoją rozterką, to rodzina, z którą mieliśmy wspólnie zjeść Wieczerzę Wigilijną również odczuwa ciężar nieuchronnej rozłąki. I to w te szczególne dni, kiedy mieliśmy się nacieszyć swoją obecnością. Też muszą oswoić się ze zmianą planów. Od tej pory oni będą robić zakupy. I choć ja nie mam większych objawów, to nie wychodzę już z domu.

Przez kilka dni planuję zakupy, wydzwaniam, gotuję, walczę ze smutkiem. Przeplatają się we mnie nieustannie na zmianę rozterka i nadzieja. Mąż odpoczywa, czeka na rozmowę z lekarzem, na wynik badania, ale złudzeń nie ma.

To wszystko jednak to tylko zewnętrze. W sercu zadaję sobie pytanie: "Po co kolejne Święta mamy spędzić tylko we czworo przy stole?". Wiem, że kiedy odkryje się po co Bóg doświadcza nas trudnościami, to mają one sens i nie są już trudnościami. Takim oto sposobem staję się w zupełności odpowiedzialna za te nasze rodzinne święta. Zrobię ile mogę, żeby było ciepło, żeby było tradycyjnie. Świadomość tak ważnego zadania dodaje mi siły, zapominam o swoich dolegliwościach. To chyba normalne, takie zwykłe dla niemal każdej matki - Polki.

Trzeba teraz pomyśleć o przystrojeni domu, o wszystkich nieodłącznych elementach. Kiedy mąż czuje się już nieco lepiej, robi z dziećmi łańcuchy, samodzielnie wykonuje żłóbek. Lepimy razem figurkę Jezusa z dziecięcej ciastoliny. U dzieci w pokoju powstaje stajenka z klocków Duplo. O opłatek się nie martwię - mamy dwa opakowania z poprzednich lat, bo przecież zawsze wyjeżdżaliśmy w gości.

W środę odbywa się Wigilia w przedszkolu i jedna z mam przywozi mi stroiki świąteczne dzieci. Spotkanie z nią ma jednak większy sens. Jej teść zmarł wczoraj. To ustawia mnie znowu we właściwym miejscu. Mimo epidemii, życie toczy się swoim rytmem i Covid nie jest całym światem, mimo że cały świat nam odmienił.

Przychodzi dzień Wigilii. Odpuszczam stres i zastanawianie się czy o czymś nie zapomniałam. Mąż śpi dużo. Odpoczynek jest ważniejszy. W końcu wszystko gotowe, dzieci ubrane elegancko. Przychodzi czas życzeń. Dzieci stają na wysokości zadania. Zauważyły powagę uroczystości. Jestem z nich dumna. Kiedy słyszę życzenia od starszaka: "Życzę ci, byś zawsze słuchała swojego Anioła Stróża", moje serce rośnie. Choć wiem, że to nie tylko moja zasługa, ale również Sióstr z przedszkola. Młodszy natomiast mówi: "Życzę ci, że mam taką fajną mamę". Wiem, że w większym gronie dzieci mogłyby być bardziej zagubione i nie mieć odwagi wypowiedzieć takich słów. Skupiamy się bardziej na sobie, na relacjach, na naszej własnej małej rodzinie.

Koniec Świąt to dla nas dalszy ciąg czasu zamknięcia. Doświadczyliśmy troski najbliższych, która tym razem ma inny wymiar, która wymaga innego zaangażowania. Tęsknota za tym co najbliższe: za bliskimi, również za Mszą Świętą jest nieustająca. Dla nas, którzy niemal codziennie uczestniczymy w Eucharystii, a najbardziej regularnie w czasie kiedy był limit 5 osób, odzwyczajanie się "na siłę", mimo początkowych obaw, wcale nie robi nam szkody. Mąż pewnie skończy kwarantannę wcześniej i pierwsze o co go poproszę, to aby, jako szafarz, przyniósł mi Pana Jezusa. Narastające i nieukojone pragnienie Eucharystii przyniesie swoje owoce kiedy kwarantanna dobiegnie końca.

Choć tak naprawdę już przynosi. Bóg widzi pragnienia serca wszędzie i wszędzie do nas przychodzi. W różnych okolicznościach historii ludzie nie mieli możliwości przyjmowania Komunii św. codziennie. Ten czas nie jest czasem zmarnowanym. Pozostajemy w jedności z Kościołem, trwając wspólnie na modlitwie, za zamkniętymi drzwiami, gdyż świat obawia się o nasze i o swoje zdrowie. Nic nie tracimy. Wydaje się raczej jakbyśmy wypływali na głębię. Głębię zaufania. Mimo, że świat wydaje się stracił kontrolę nad chorobą, to Pan Bóg kontroli nie stracił.

***

Tekst przyszedł do redakcji gosc.pl w odpowiedzi na konkurs "Moje święta w pandemii". Otrzymał wyróżnienie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Krystyna Kret