Sprzeciw jest dla Kościoła także jakimś potwierdzeniem bycia sobą, bycia w prawdzie.
Dziś trzecia z wielkich lekcji JPII z pielgrzymki A.D. 1991.
Fundamentem jego diagnostyki była nieuszczuplona i niezamilczana doktryna Kościoła i wynikająca z niej wielka teologia, zwłaszcza jej nienaruszalne podstawy: prawda o Bogu Stwórcy i Zbawcy, prawda o Jezusie Chrystusie oraz wiara w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Która to synteza (wiara, doktryna, teologia, Kościół) skutkuje niezbywalną koniecznością kościelności chrześcijańskiej wiary. Przy tych założeniach i w tej perspektywie JPII postrzegał, rozumiał i interpretował rzeczywistość ludzką, społeczną, narodową, państwową. Innymi słowy: widział tę rzeczywistość i czytał ją przez pryzmat żywej wiary i wiernej Kościołowi teologii.
I z tego punktu myślał i mówił o życiu i śmierci, o wolności i prawdzie. Na przykład o ustroju komunistycznym: źródłem jego zła nie jest fałsz ekonomiczny, antropologiczny, kosmologiczny, ale fałsz teologiczny – bezbożny, ateistyczny materializm, którego skutkiem są pozostałe fałsze. O ustroju liberalno-demokratycznym: jest szansą, lecz nie nowym rodzajem objawienia; pisał w 1991 r., że „demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. „O rozstajach”, na których znalazła się Europa i Polska, czyli o dwóch możliwych drogach – z Chrystusem i bez Chrystusa, budującej i niszczącej. Diagnozy te obalały mity, zwłaszcza dwa.
Mit pierwszy: trzeba uprawiać kościelny eskapizm w imię „nieupolityczniania wiary chrześcijańskiej”. Czyli: da się „żyć po Bożemu”, abstrahując od życia społeczno-politycznego. Oto złudzenie (w najlepszym wypadku) niejednego współczesnego katolika, tresowanego (bo nie formowanego) zasadą „niemieszania się Kościoła do polityki”, a i niejednego współczesnego ruchu odnowy życia chrześcijańskiego. Nie tak żyli i uczyli Blachnicki i Kolbe, Popiełuszko i Macha. Nie tak uczyli Wyszyński i Wojtyła. JPII wchodził twardo – aczkolwiek zawsze z mądrością i wyczuciem – w realia społeczno-polityczne swego czasu, zawsze też od strony wiary i etyki, wartości, tradycji i dobra wspólnego, nigdy od strony „partyjnej”.
Mit drugi: da się służyć dobru w wymiarze społeczno-politycznym w oderwaniu od dobra jako moralnego porządku w życiu osobistym. JPII przekonuje, że nie da się naprawiać ludzkich spraw, nie czerpiąc ze źródła dobra, czyli bez osobistej więzi z Tym, który jedyny jest Dobry. Nie da się służyć Polsce, zmieniając trzecią żonę na czwartą czy głosząc kazania, z których treścią jest się prywatnie na bakier. Nie da się reperować świata, jego ducha i materii, polityki i cywilizacji, w osobistej, egzystencjalnej, nie-dobrej kontrze do Tego, który jest Dobry.
Diagnozował z ogromną odwagą, rzucając na szalę swój papieski autorytet, a i ryzykując sporo. Podnosił się tumult, słyszałem: jakim prawem krzyczy? Jak śmie coś takiego nam mówić? O konsumpcjonizmie (kiedy właśnie dorwaliśmy się do konfitur, „weszliśmy do Europy”), o zbrodniczym prawie aborcyjnym, o niszczonej duchowo od oświecenia Europie, o niesprawiedliwie krytykowanym Kościele… Za kogo on się uważa? Do czego on, przedstawiciel obcego państwa, się miesza? Nawrót endekoidalnego klerykalizmu sprzed wojny? Jaka „prawdziwa” wolność? Chcemy wolteriańskiej wolności! Itp., itd.
Zasadnicze pytanie, jakie JPII wówczas publicznie postawił, było dla wielu nieznośne i wymagało od Papieża niebywałej odwagi: co ma być moją/naszą biblią na dziś i jutro, regułą odbudowy Polski – eklezjalnie czytana Ewangelia czy liberalnie interpretowana demokracja? Jest to pytanie o fundament pod domem życia. Jeśli nie będzie nim Dekalog, cała budowla – życia osobistego i społecznego – ulegnie destrukcji. A gdyby sięgać najgłębiej, do fundamentu tego fundamentu – jest to pytanie o pierwsze z dziesięciu: kto lub co organizuje reguły gry, której na imię życie? Bóg prawdziwy czy bogowie fałszywi? Bóg czy postęp? Przypominał fundament fundamentu: „Postęp nie zastąpi Boga. Bez Boga pozostają ruiny”.
Ale żeby to powiedzieć, i tak to powiedzieć, czyli w ostateczności zapytać o miłość w czasach zarazy (i nie o koronawirusa mi chodzi), trzeba nie lada odwagi. Wybieraj(cie) – wołał JPII w porę i nie w porę. Wielu wtedy i dzisiaj, również w Kościele, uważa(ło), że każda pora jest zła na takie wołanie. Dlatego dziś trzeba odwagi nie mniejszej. „Bo trzeba liczyć się z krytyką, a może nawet gorzej” – wyjaśniał „braciom biskupom” 29 lat temu. I tłumaczył: „Sprzeciw jest dla Kościoła także jakimś potwierdzeniem bycia sobą, bycia w prawdzie, współczynnikiem ewangelicznego posłannictwa i służby pasterskiej”.•
ks. Jerzy Szymik