36 tys. zabitych i ponad 2 mln wysiedlonych – to bilans jedenastu lat ustawicznego rozwoju sił islamskich w Nigerii. Jak podkreśla ks. Filippo Ivardi, redaktor naczelny misyjnego czasopisma Nigrizia dżihadyści w Nigerii to nie tylko Boko Haram, ale również Państwo Islamskie Afryki Zachodniej.
Aby paść ofiarą dżihadystów starczy niewiele: zaległości w spłacaniu muzułmańskiego podatku dla „niewiernych” albo posądzenie o współpracę z siłami rządowymi. Tak było w ubiegłą sobotę w wiosce Koshobe, gdzie islamiści zamordowali z zimną krwią 110 rolników, mężczyzn i kobiet, pracujących na polach ryżowych. Jak podkreśla ks. Ivardi był to najbardziej krwawy zamach w tym roku, ale bynajmniej nie odosobniony. Ludność tubylcza żyje w ciągły lęku. Kościół robi, co może. Pomaga ofiarom i uchodźcom. Żyje jednak jako mniejszość pośród muzułmańskiej większości – mówi włoski kombonianin.
„W północno-wschodniej Nigerii ludzie żyją w lęku, pod presją terroru. Często są pozostawieni sami sobie i znajdują się w sytuacji bez wyjścia. Bo jeśli pozostaną w domu, to nie mogą pracować w polu na swe utrzymanie. Ostatni atak, w którym zginęło 110 osób miał przecież miejsce na polach ryżowych, zabito zwyczajnych rolników. A zatem jeśli ludzie wyjdą z domu i pracują na polu są narażeni na atak islamistów. Dochodzi do tego coraz częściej. Praktycznie co tydzień. Panuje więc atmosfera terroru. Wielu ludzi chroni się ucieczką. Przesiedlają się do innych regionów Nigerii, a także do krajów ościennych – powiedział Radiu Watykańskiemu ks. Filippo Ivardi. - Państwo jest słabe, władze są skorumpowane. Również siły zbrojne nie radzą sobie z tym systemem. Istnieją też siły międzynarodowe rozmieszczone w pięciu krajach Sahelu. Jednakże pomimo niewątpliwych sukcesów w walce z dżihadyzmem, nie udało się im go zniszczyć, bo jest głęboko zakorzeniony w tym społeczeństwie, a nawet w lokalnych władzach.“
Krzysztof Bronk