Magia świąt? Tęcza jako symbol gejów? Medytacja obowiązkowo „transcendentalna”? Niebo wiejące nudą? Metallica w wersji chorałowej? Nie kupuj popkulturowej papki. Koneserzy nie piją przecież rozcieńczonej whisky.
Ta ofensywa neopogańskiej, popkulturowej papki pokazuje jasno: chrześcijaństwo Zachodu zaczyna tracić tożsamość. Tłumy wiernych już nie bardzo wiedzą, w Kogo wierzą. Znakomicie (czytaj: „prawdziwie do bólu”) zdiagnozował to zjawisko prawosławny teolog Paul Evdokimov: „Stępione zostało wszystko, co uderzające, wykraczające poza zwyczaj, wstrząsające. Religia stała się nieszkodliwa, spłaszczona, grzeczna i rozsądna – i przez to niestrawna. Wspierające tę religię założenie: „Bóg nie wymaga aż tyle” pozbawia smaku sól Ewangelii: straszną zazdrość Boga i Jego żądanie tego, co niemożliwe. Nie można nawet powiedzieć, że Ewangelia napotyka mur. Twardy mur to reakcja. Ale Ewangelia spotyka się tylko z całkowitą obojętnością; rozbrzmiewa w pustce, przechodzi przez pustkę i nic jej nie zatrzymuje”.
Whisky z lodem, proszę
– Gdy sól straci smak, nadaje się do wyrzucenia – wyjaśnia założyciel Wspólnot Jerozolimskich Pierre-Marie Delfieux. – Historia pokazuje nam jasno: jeśli chrześcijaństwo nie promieniuje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór, ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości. Jeśli będziemy prawdziwymi świadkami, Bóg będzie czynił cuda. Kiedy Maksymilian Maria Kolbe miał 17 lat, zanotował: „Chcę być świętym”. Kropka. I wystarczyło.
Nasza postawa nie wymaga na co dzień heroicznych czynów. Zazwyczaj wystarczy proste świadectwo. Przypomina mi się opowieść znajomych ze Stanów. Gdy w szkole ich dzieci w Chicago siostry zakonne (sic!) urządziły w Halloween zabawę, ich syn został w domu. – Dominiku, dlaczego nie byłeś na balu? – zapytała po kilku dniach nauczycielka. – Bo my w domu nie obchodzimy Halloween. My wierzymy w Pana Jezusa – odparował pierwszoklasista. Nauczycielkę zamurowało. Pognała do dyrektorki i opowiedziała o zajściu. To był ostatni Halloween w historii szkoły.
– Nie bądźmy strusiami. Nie chowajmy głowy w piasek. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić – zapala się niestrudzony ewangelizator o. Daniel Ange. – Objawiono nam prawdę, za którą warto oddać życie. Co popkultura proponuje młodemu człowiekowi? Namiastkę, erzac. W Kanadzie wybudowano wielką szkołę położoną w lesie nad pięknym jeziorem. Ale ta szkoła nie ma żadnego okna!
Taki architektoniczny wymysł. I młodzi siedzą przez całe godziny przy sztucznym świetle. Widziałem też, jak w Brazylii matki karmią swe głodne dzieci błotem, by miały wrażenie, że jedzą! To obrazy kultury Zachodu: jakiejś słabej namiastki prawdy i szczęścia. A młodzi potrzebują prawdziwego światła, chcą zaspokoić pragnienie nieskończoności.
– Naprawdę bardzo kocham mój Kościół – uśmiechnął się łagodnie o. Joachim Badeni, tak, jakby to miłosne wyznanie troszkę go onieśmieliło. A potem dodał: – Mój Kościół, Kościół katolicki jest jak „whisky and rocks”. To po angielsku znaczy „whisky ze skałą”. To czysta prawda na mocnej skale. Esencja na opoce. Prawdziwi koneserzy nie piją rozcieńczanej whisky, a jedynie z lodem. Całe życie starałem się, by inni odnaleźli tę skałę...
Nie pijmy rozcieńczonej whisky. To, że świat podkrada chrześcijańskie święta i nadaje nowe znaczenia tradycyjnym definicjom, to jedno. Ale czy my naprawdę musimy to kupować?
Gość Niedzielny 44/2010
Marcin Jakimowicz