O zwycięstwie Joego Bidena zdecydowały m.in. katolickie głosy z północno-wschodnich stanów. Czy Partia Demokratyczna ponownie staje się „naturalnym środowiskiem” amerykańskich katolików?
W Europie to niemal zupełnie nieobecny wątek, ale w Stanach Zjednoczonych każda poważna analiza przed- i powyborcza musi obejmować również podziały religijne i wyznaniowe. Krótko mówiąc, nie da się zrozumieć procesu wyborczego w USA bez badania przemian w elektoratach identyfikowanych również wyznaniowo. Sami kandydaci – i Donald Trump, i Joe Biden – mieli świadomość, że bez przekonania do siebie dwóch najliczniejszych grup: katolików i chrześcijan ewangelikalnych, nie ma mowy o zdobyciu Białego Domu. Właściwie najbardziej zacięta walka toczyła się o głosy katolików, bo o ile ewangelikalni w zdecydowanej większości zawsze głosują na republikanów, o tyle w przypadku katolików głosy rozłożone są niemal po równo. Tym razem, mimo większego niż 4 lata temu deklarowanego w sondażach poparcia, jakiego Trumpowi gotowi byli udzielić katolicy, wiele wskazuje na to, że to Joe Biden wygrał w tej grupie wyznaniowej. Oczywiście można opierać się znowu tylko na powyborczych ankietach, bo same wybory mają przecież charakter tajny. I w zależności od sondażu zwycięzcą wśród katolików jest jeden lub drugi kandydat, choć przeważają jednak słupki korzystne dla Bidena. Pytanie, czy to więcej mówi o nowym prezydencie USA, czy o katolicyzmie w USA.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina