O tym, jak ojciec Joachim zapukał do przyjaciela w drodze do nieba i czy warto modlić się za dusze czyśćcowe, z benedyktynem o. Leonem Knabitem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Miewa Ojciec czasami przeczucie, że stoi w chórze obok Benedykta, Teresy Wielkiej czy samej Maryi?
– Nie mam takich odczuć mistycznych. Ja po prostu wiem, że tak jest.
… ale przecież odebrał Ojciec przed chwilką telefon i nie wiedząc, kto dzwoni, rzucił: „Wierzę, że to Pan Jezus, ale czego chce?”.
– No tak (śmiech), ale to wiąże się ze słowami: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych...”. W nich jest Jezus. A ja tylko odbieram telefon.
Modlitwa za powodzian to konkret – widać zalane domy. A jak modlić się za dusze w czyśćcu, w którego istnienie nie wierzy już prawie połowa Polaków?
– Objawienia prywatne, które można przyjmować lub nie, bardzo dużo mówią nam o kontakcie z duszami czyśćcowymi. Jest zresztą mnóstwo ludzi, którzy modlą się nie tylko za dusze, ale i do dusz w czyśćcu. I ciekawe, kiedy proszą je o obudzenie, wstają punktualnie…
To nie przesada? Traktowanie dusz jako budzika?
– Nie. Dlaczego mają nie pomóc, skoro same tego chcą? Jeśli zegarek czy komórka może nas budzić, to czemu nie dusza z czyśćca?
Wczoraj mój syn przerażony zapytał: „Czy w niebie będziemy musieli się cały czas modlić?”. Jak Ojciec opowiada ludziom o niebie?
– Młodzi pytają: „I co? Mam przez całą wieczność patrzeć na tego staruszka z siwą brodą? Wieje nudą”. Odpowiem tak: Kiedyś w Watykanie siedziałem obok Jana Pawła II. To było ostatnie spotkanie Ojca Świętego z uczestnikami rekolekcji podhalańskich. Obok papieża stał stołeczek obity szarym zamszem. Ks. Dziwisz powiedział: „To dla ojca Leona”. Siedziałem i siedziałem, i patrzyłem, jak papież, bardzo zmęczony i schorowany, rozmawia z ludźmi. Każdemu szepnął jakieś słówko, każdego pobłogosławił. Siedzę i siedzę, i ku mojemu zdumieniu zauważam, że wcale mi się nie nudzi. I pomyślałem: „Skoro absolutnie nie nudzę się, siedząc tuż przy papieżu, to jak mógłbym się nudzić siedząc przy Ojcu w niebie?”.
Czy nie drażni Ojca takie pobożne poklepywanie po ramieniu: trudno, przyjmij tego raka, bo naprawdę „lepiej tysiąc lat cierpieć na ziemi niż jeden dzień czyśćcu”?
– Drażni. Sam sobie przyjmij tego raka i nie wymądrzaj się. Zobaczymy, jaki mądry będziesz, gdy sam usłyszysz diagnozę lekarską… Słysząc takie wymądrzanie się, aż ma się ochotę dać w zęby… Ale to stwierdzenie o cierpieniu na ziemi i w czyśćcu przyjmuję. Opieramy się tu na tradycji. Skoro nasi poprzednicy – ojcowie pustyni – abbowie – prości niepiśmienni egipscy chłopi, którzy do dziś zaskakują nas mądrością, twierdzili, że najcięższa kara na ziemi jest lżejsza od najlżejszej kary w czyśćcu, to znaczy, że tak jest.
I abba Leon się z tym zgadza…
– Tak. Wierzę, że cierpliwe znoszenie cierpień i upokorzeń na tym świecie, czynione z miłości do Pana Boga i w intencji wynagrodzenia za grzechy, naprawdę oczyszcza naszą miłość. Aha… Czy byliby panowie tak uprzejmi i podrzucili mnie do pobliskiego przedszkola? Bo ja mam przedszkole swojego imienia. Jestem tym troszkę skonfundowany. Jest szkoła św. Benedykta, a tuż obok przedszkole nieświętego Leona. Ale ufam, że po mojej śmierci zmienią ją na „śp. Leona”, a potem, po stu latach, ktoś wymaże „p” i wstawi „w” i przedszkole wreszcie dorówna szkole: będzie miało świętego patrona (śmiech).
Marcin Jakimowicz