Czy koczownicy znajdą dom? Odkryją piękno? I wstyd?
To mój setny felietonik w tym „Gościnnym” miejscu. Zbiega się ta setka z sześćdziesiątką, która właśnie stuka w moim kalendarzu. Przypomniałem sobie z tej okazji mądre napomnienie Mikołaja Reja, którymi otwiera on Trzecie księgi Żywota człowieka poczciwego: „Panie stary,/ Porzuć czary,/ Im się wiary,/ Gotuj mary,/ By bez wiary/ Dyabeł szary/ Do swej fary/ Za swe dary/ W swe browary/ Na przewary/ Nie wziął cię na święta”.
Bardzo na czasie. Fajerwerki, jakie wybuchają dokoła, nie mają jednak nic wspólnego ani z radosnym, ani też melancholijnym świętowaniem czasu. To sztuczne ognie zapowiadanej od dawna przez Marksa emancypacji. Diabeł szary do swej fary za swe dary w swe browary na przewary bierze na swoje święta… I starych, i młodych, którym do głowy nie przychodzi, że też kiedyś mogą być starzy. Walka nowego ze starym się zaostrza. Nawet jeśli to „nowe” ma genealogię sięgającą dziadzia Marksa albo nawet jeszcze starszą, zapisaną w 3. rozdziale Księgi Rodzaju.
To idzie młodość i krzyczy: „Wypier…!” w stronę tego wszystkiego, co symbolizuje starość, czas przeszły. Dotychczasowy bieg historii to proces alienacji człowieka, teraz czas na emancypację: od religii, od kultury, od szacunku dla innych – tych, co byli przed nami, tych, którzy mogą przyjść po nas, tych, którzy są wokół nas, ale przeszkadzają swoim uporczywym istnieniem. Kościół to pojęcie, które oddaje greckie słowo Ekklesia. Dosłownie znaczy zgromadzenie obywateli. Ono uchwalało prawo. I o to prawo, prawo Kościoła, ale także prawo uchwalone przez obywateli, a więc konstytucję, tutaj chodzi. To prawo krępuje. Obalmy je więc. Wyzwólmy się. Religia – to pojęcie już w samym swoim źródłosłowie mówi o zniewoleniu: religo, religare – to „wiązać”. Cyceron co prawda uważał, że religia pochodzi od słowa religere – to jest „ponownie odczytywać”, „gruntownie rozważać”. Ale w tym przecież też kryje się przykry przymus: czytać, w dodatku czytać uważnie, rozważać – przygnębiający anachronizm. Memy i emotikony wystarczą. Zwłaszcza jeśli wzmocni się je najwulgarniejszym przekleństwem. Całe tabuny doktorek, profesorek i rektorek z UJ, UW i PAN przekonują, że tylko tak przełamiemy stereotypowe role przypisane zniewolonej, łagodnej kobiecie, że słowo nienawiści jest w istocie ozdrowieńcze, jeśli zwracamy je w kierunku tych, których trzeba nienawidzić. Tak powstaje kult postawy, którą streszcza to „Wypier…!” jako symbol wyzwoleńczej młodości, świeżości, zerwania z rutyną, „transgresji”.
Transgresja zamiast kultury. To już znamy z nowego teatru, gdzie aktor przestał mówić, teraz szczeka albo też „wyraża emocje” za pomocą ciała, lepiej – obnażonego, zdeformowanego, okaleczonego. Transgresja to przełamywanie barier. Wstydu. Odrzucając wstyd jako hamulec, stajemy się wyemancypowani. Także z kultury, ta bowiem w swoim łacińskim źródłosłowie oznacza cierpliwe uprawianie, kultywowanie gleby, dodawanie swojej pracy do pracy pokoleń, które były przed nami i użyźniały glebę naszego języka, wyobraźni, sztuki. Nie ma kultury bez poczucia wdzięczności. Nie ma emancypacji bez wykluczenia krępującej wdzięczności. Najwyższą formą emancypacji jest niszczenie, znak błyskawicy, która pali, obraca w proch to, co było. Kto nie ma błyskawicy w ręku, może wziąć chociaż pojemnik z farbą w sprayu i napisać na kościele słowo wyzwalającej nienawiści: „Wypier…!” W moim mieście setki kościelnych budynków nie są „tylko” miejscami kultu religijnego, są także pomnikami kultury, ważnymi również dla niewierzących, współtworzących wspólnotę pewnej kultury. Prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski oświadczył jednak, że straż miejska nie będzie chronić budynków kościelnych przed dewastacją. Przyszedł mi wtedy na myśl fragment jednej z ostatnich książek Rogera Scrutona, zapis jego Gifford Lectures: „Piękno, porządek i dom wysuwają żądania. Należy je szanować i czujemy, że nas osądzają tak, jak osądzają nas inne podmioty. Piękny przedmiot domaga się, aby go kontemplować, ale nie konsumować. A w świecie wartości instrumentalnych to żądanie może być odebrane jako wyrzut. Nawyk niszczenia i zaśmiecania po części jest na to odpowiedzią. (…) Graffiti jest aktem agresji wobec sfery publicznej, sposobem jej »profanowania«. (…) W większości przypadków wandal popełniający graffiti jest obrażony widokiem jakiegoś stałego miejsca, miejsca, które go wyklucza, ponieważ on nigdzie nie należy i nie może należeć. On należy nie do jakiegoś miejsca, ale do koczowniczego gangu, który przemieszcza się, zagniewany widokiem osiedlania się innych”. •
Andrzej Nowak