Ich imiona i nazwiska przypomina tablica pamiątkowa umieszczona na murze Zamku Tarnowskich w Tarnobrzegu-‑Dzikowie.
Do powszechnej świadomości tarnobrzeskiego społeczeństwa Ochotnicy Dzikowscy 1920 r. powrócili przed 15 laty, kiedy to jedno zdjęcie zapoczątkowało sekwencję wydarzeń. – Po rozmowie telefonicznej z panem Bogusławem Michalskim, który poprosił o spotkanie, ponieważ chciał przekazać bardzo ważny dokument, nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że okaże się nim fotografia przedstawiająca cały oddział Ochotników Dzikowskich, wykonana 27 lipca 1920 r. Dla tarnobrzeżan jest ona bezcenna, bo to jedyne zdjęcie, które w połączeniu z ówczesnymi prasowymi relacjami Michała Marczaka w krakowskim „Czasie” pozwala poznać wydarzenia gorących dni z końca lipca 1920 r. – mówi dr hab. Tadeusz Zych, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega.
Zobowiązująca tradycja
Odpowiadając na zagrożenie idące ze Wschodu oraz na odezwę Rady Obrony Państwa z 3 lipca 1920 r., wzywającą „wszystkich zdolnych do noszenia broni, by dobrowolnie zaciągali się w szeregi armii”, właściciel Dzikowa – hrabia Zdzisław Tarnowski – postanowił wystawić 50-osobowy oddział złożony z piechoty oraz kawalerii. – Skłoniła go do tego pielęgnowana w rodzinie i Dzikowie tradycja ochotników z 1863 r. Chodzi o oddział powstańców styczniowych dowodzony przez Zygmunta Jordana, do którego przystąpił niespełna 23-letni Juliusz Tarnowski, stryj Zdzisława, poległy w bitwie pod Komorowem. Było to zatem nawiązanie do postawy bohaterów z roku 1863 r. – podkreśla Tadeusz Zych. – Równie istotne znaczenie dla decyzji Tarnowskiego miał apel Rady Obrony Państwa o powszechną mobilizację.
Reakcja na ogłoszony przez hrabiego nabór ze strony mieszkańców Tarnobrzega, Dzikowa i innych miejscowości powiatu tarnobrzeskiego była natychmiastowa. Zgłaszali się rzemieślnicy, chłopi oraz uczniowie miejscowego gimnazjum, przede wszystkim ludzie młodzi, jak młodszy syn Zdzisława Tarnowskiego – 17-letni Artur Kazimierz. W gronie ochotników znalazł się także jego starszy o trzy lata brat Jan Juliusz. Wielu ochotników miało za sobą doświadczenia wyniesione ze służby w Legionach Polskich Józefa Piłsudskiego w czasie I wojny światowej, co zdecydowanie podnosiło wartość bojową oddziału.
– Dla Tarnobrzega, który był wówczas małym powiatowym miasteczkiem, wysłanie na front kilkudziesięciu obywateli było ogromnym wysiłkiem. A obok Ochotników Dzikowskich w wojnie uczestniczyło 15 uczniów miejscowej Szkoły Realnej, w tym jeden pochodzenia żydowskiego – Izrael Stempel z klasy VII, oraz liczne grono wojskowych. Wielu z nich zostało później uhonorowanych najwyższymi odznaczeniami wojennymi, w tym Orderem Virtuti Militari. Jedni otrzymali je za życia, jak Tadeusz Lubicz-Niezabitowski, Władysław Pokorny, Władysław Stala, inni „na trumnę”. Wśród pośmiertnie odznaczonych byli Stanisław Tomaszewski, Jan Tracz i jeden z pionierów polskich sił powietrznych – kpt. Stefan Bastyr, spoczywający na cmentarzu Obrońców Lwowa – opowiada Tadeusz Zych.
Wymarsz
Nazwiska ochotników oraz wydarzenia z ostatnich dni poprzedzających wymarsz do punktów zbornych zachowały się dzięki dr. Michałowi Marczakowi, opiekunowi zbiorów bibliotecznych i archiwalnych należących do Tarnowskich. W dwóch relacjach, opublikowanych na łamach krakowskiego „Czasu”, z detalami opisał on gorące, pełne napięcia i patriotycznego uniesienia ostatnie lipcowe dni.
Oficjalne pożegnanie oddziału odbyło się w niedzielę 25 lipca w kościele ojców dominikanów przed cudownym obrazem Matki Bożej Dzikowskiej, której opiece polecali ich przeor klasztoru o. Stanisław Markiewicz, ks. Tomasz Gunia (wygłosił płomienne kazanie) oraz sam twórca oddziału Zdzisław Tarnowski. Mówił wtedy do zgromadzonych na dziedzińcu klasztornym: „Wy, jako prawdziwi polscy żołnierze, idąc za przykładem największych polskich rycerzy, zrozumieliście i to, że kto w Boga wierzy, a za ojczyznę pod sztandarem Orła Białego chce walczyć, ten z Bogiem musi zaczynać, i tuście przyszli, by się w dzikowskim kościele oddać w opiekę Królowej Korony Polskiej, która was pewno w dobrej czy złej nie opuści doli!”.
We wtorek, w przeddzień wymarszu, wszyscy obrońcy w pełnym umundurowaniu wraz z bliskimi i mieszkańcami zamku uczestniczyli w Mszy św. sprawowanej w kaplicy zamkowej. Po Eucharystii ustawili się – kawalerzyści na koniach, piechurzy obok – na dziedzińcu zamkowym do pamiątkowego zdjęcia.
Oddział pieszych, fetowany przez tysięczny tłum, odjechał ze stacji do punktu zbornego w Rzeszowie 28 lipca. Trzy dni później równie gorąco żegnano 25 kawalerzystów, którzy udali się do Krakowa, gdzie dołączyli do 8. Pułku Ułanów.
Wystawienie oddziału ochotników, wśród których znaleźli się dwaj synowie Zdzisława, nie było jedynym wkładem Tarnowskich w wojnę z bolszewikami. Istotną rolę odegrała w niej Maria ze Światopełk-Czetwertyńskich Tarnowska, pełniąca funkcję komendantki czołówki Czerwonego Krzyża. Zasłynęła jako organizatorka polowych szpitali z konnym personelem, które – w zależności od potrzeb – mogły szybko zmieniać lokalizację. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej została ona odznaczona Krzyżem Walecznych. Za jej namową żona Zdzisława Tarnowskiego, Zofia z Potockich, urządziła w zamku dzikowskim szpital dla rannych i rekonwalescentów, przeznaczając na ten cel jedno ze skrzydeł gmachu.
Zdjęcie i tablica
Pamięć o Ochotnikach Dzikowskich 1920 r. była żywa w dwudziestoleciu międzywojennym. Potem na murze kaplicy zamkowej postanowiono umieścić tablicę upamiętniającą bohaterów. Temu tematowi poświęcone było zebranie, które 6 grudnia 1936 r. odbyło się w zamku w Dzikowie z udziałem chorego już Zdzisława Tarnowskiego oraz jego pracowników – dr. Michała Marczaka, Jana Kowenickiego i Karola Niżankowskiego. Ustalono wówczas, że dr Marczak ułoży tekst inskrypcji, który przedłoży twórcy oddziału do akceptacji. Właściciel Dzikowa zastrzegł tylko, by nazwiska wszystkich ochotników zostały ułożone alfabetycznie, bez umieszczania na pierwszym miejscu jego synów. Śmierć inicjatora zniweczyła plany. Jego następca – Artur Kazimierz – nie zrealizował tego pomysłu. Tekst opracowany przez Marczaka zachował się jednak w zbiorach archiwum dzikowskiego, przechowywanym w Archiwum Narodowym w Krakowie. W roku 2005 został ponownie wydobyty na światło dzienne.
– Niewiele wiedziałem o udziale mojego taty w wojnie polsko-bolszewickiej w oddziale Ochotników Dzikowskich. Powojenne lata nie sprzyjały rozmowom o wydarzeniach z 1920 r. Poza tym straciłem tatę w wieku 9 lat. Więcej na ten temat wiedziała moja starsza siostra, która zmarła przed paru laty. To u niej w domu było zdjęcie przedstawiające oddział wojskowych. Trzymała je schowane w szafie. Z czasem o nim zapomnieliśmy – opowiada Andrzej Michalski, syn Franciszka – Ochotnika Dzikowskiego, ówczesnego mieszkańca wsi Zakrzów, dzisiaj osiedla Tarnobrzega.
Fotografią zainteresował się ich kuzyn Bogusław, miłośnik historii, w tym przeszłości swojej rodziny. Zdając sobie sprawę z wartości dokumentalnej zdjęcia, skontaktował się z Tadeuszem Zychem, historykiem, ówczesnym prezesem Tarnobrzeskiego Towarzystwa Historycznego oraz Stowarzyszenia „Dzików”, by przekazać mu ten cenny dar. – Za sprawą tego jedynego zachowanego zdjęcia pamięć o Ochotnikach Dzikowskich po wielu latach milczenia powróciła, a wraz z nią idea ufundowania tablicy. Postanowiliśmy zrealizować przedwojenny projekt, który w krakowskim archiwum odnalazł Sławomir Stępak.
W 85. rocznicę Bitwy Warszawskiej została uroczyście odsłonięta na murze Zamku Tarnowskich w Dzikowie tablica z nazwiskami wszystkich 53 Ochotników Dzikowskich 1920 r. – mówi Tadeusz Zych.
W uroczystości uczestniczyły dzieci i wnuki twórcy oddziału oraz wchodzących w jego skład żołnierzy. – Piękna i bardzo wzruszająca to była chwila – wspomina Andrzej Michalski. – Tata nie chwalił się, nie czuł się i nie zachowywał jak bohater, przez całe życie pozostał skromnym człowiekiem. Żadnych nagród się nie doczekał. Przed wojną tylko w ramach uznania i docenienia za czyn z 1920 r. otrzymał 30 mórg ziemi na Wołyniu. Spakowali się, to znaczy tata wraz z moimi dziadkami, i mieli jechać, ale w ostatniej chwili babci coś się odmieniło. I zostali w Zakrzowie, wybudowali dom, w którym mieszkam teraz ja. Chyba lepiej, że zostali, bo jaki los spotkałby ich tam, na Wołyniu? – zastanawia się pan Andrzej.•
Marta Woynarowska