O przewodnikach w czasie kryzysu, tajemnicy archiwalnej i parafii jako wspólnocie mówi ks. abp Grzegorz Ryś.
To może fakt, że jeden biskup wyłamał się z tej monolityczności, jest krokiem w tym kierunku? Problem w tym, że zabrakło reakcji pozostałych biskupów, choć padły konkretne oskarżenia dotyczące sposobu głosowania nad powołaniem Fundacji Świętego Józefa, mającej zająć się pomocą ofiarom przemocy seksualnej w Kościele.
Nie wszystko, co dzieje się na posiedzeniu KEP, powinno być wiedzą publiczną. Jeśli podejmujemy jakąś decyzję, ona zapada większością głosów, to nie jest czymś właściwym mówić: wielu było przeciw, bardzo się o to pokłóciliśmy, zagłosowaliśmy wbrew sobie, a naprawdę chcieliśmy inaczej. Akurat w tym punkcie jest potrzebna dojrzałość i rzeczywista wspólnota biskupów. Problem w tym, że my wszyscy, nie tylko w Polsce, zafundowaliśmy sobie takie życie społeczne, w którym pojęcie tajemnicy przestało istnieć. Jako historyk bardzo z tego powodu cierpię, bo mnie wychowano w przekonaniu, że coś, co się nazywa tajemnicą archiwalną, ma ogromne znaczenie. Nie na zasadzie prawa, tylko szacunku dla dobrego imienia każdego człowieka.
Tyle że czasem konieczna dyskrecja przeradza się w trudną do usprawiedliwienia zmowę milczenia wokół nadużyć czy przestępstw. I gdyby ktoś nie odważył się nakręcić filmu czy napisać tekstu o sytuacji w Kaliszu, sprawa nie zostałaby posunięta do przodu.
Tego nie wiemy, bo właśnie w przypadku Kalisza okazało się (to dziś jest wiedza publiczna), że przynajmniej jedno postępowanie dotyczące seminarium było już od dwóch lat procedowane w Watykanie. Nie zostało ono jeszcze doprowadzone do końca, ale jego domknięcie nastąpi z całą pewnością po wizytacji apostolskiej, jaka aktualnie jest w seminarium prowadzona. To, że nie ma wiedzy powszechnej na temat tego, czy się dzieją, czy nie dzieją jakieś dochodzenia wobec duchownych w Polsce, nie oznacza, że tych dochodzeń nie ma. Oczywiście są sytuacje, gdy sprawy nie tylko mogą, ale nawet powinny być ujawniane.
Opinia publiczna domaga się jednak przejrzystości.
Na pewno powinien być znany ostateczny wynik dochodzenia, jeśli jest decyzja Stolicy Apostolskiej, gdy zapada jakiś wyrok. W sprawie Kalisza mogę powiedzieć tyle, że gdy byłem ostatnio w Rzymie, zostałem przyjęty na prywatnej audiencji przez Ojca Świętego, byłem też we wszystkich odnośnych kongregacjach, i usłyszałem pełną akceptację co do tego, że sprawy tej diecezji powinny być w tej chwili traktowane priorytetowo.
W Kaliszu jest odczuwalne pęknięcie Kościoła wokół tego tematu?
Nie wiem, czy chcę i czy powinienem, czy mam już też wystarczającą wiedzę, aby o tym mówić. Z całą pewnością ten Kościół (jak wszystkie) chce żyć normalnym życiem i misją: przepowiadaniem Ewangelii, sprawowaniem sakramentów. Na pewno nie służy mu redukowanie jego obrazu do jednego wymiaru. Ale też, żeby to wracanie do jednego tematu się skończyło, trzeba go uczciwie i konsekwentnie rozwiązać. Jeśli tego się nie zrobi, problem będzie wracał w coraz boleśniejszych odsłonach. Zresztą to dotyczy całego Kościoła w Polsce. Mamy opracowane i przyjęte przez wszystkich możliwie najlepsze procedury, mamy całkiem dobre narzędzia prewencji, mamy instytucje i kompetentnych ludzi, by je nimi obsadzić. Czego nie mamy? Zmiany mentalnej! Musimy uwierzyć, że trzeba rozwiązać to, co jest ewidentnym złem, że trzeba stanąć po stronie poszkodowanych, trzeba przeprowadzać procedury, które są przez nas przyjęte. Trzeba to robić z przekonaniem. I trzeba myśleć o tym bardzo szeroko: w zasięgu tego procesu jest wyjście także do tych, którzy odeszli od Kościoła, bo zostali z niego przez nas wyrzuceni, zostali przez nas zgorszeni i poranieni, i z Kościołem nie chcą mieć nic wspólnego.
Mamy szansę jeszcze ich odzyskać? Zwłaszcza osoby wkraczające dopiero w dorosłość?
Tak, jeśli im zaproponujemy poważną rozmowę. Rok temu napisałem list do młodych w archidiecezji łódzkiej. Staraliśmy się, żeby każdy młody człowiek dostał ten list do ręki. On był zakończony propozycją odpisania na niego. I dostałem naprawdę dużo listów zwrotnych. Chyba najwięcej przyszło właśnie od tych, którzy deklarowali, że do Kościoła już nie chodzą. To, co przeczytali, było dla nich ważne i chcieli odpowiedzieć. Zaproponowaliśmy też młodym udział w programie „Nagroda papieża Franciszka”, żeby przez rok lub dłużej włączali się w jakieś działania, albo charytatywne, albo ekumeniczne, albo ewangelizacyjne. I jesienią będzie pierwsza gala tej nagrody – 250 młodych ludzi ową nagrodę otrzyma.
Jednak nie wszędzie jest zrozumienie dla podobnych inicjatyw. Jeden z księży kiedyś powiedział, żeby nie przesadzać z tą ewangelizacją, „bo co my potem zrobimy z tymi nawróconymi”.
Ważne jest, żeby ci, którzy robią czy to kursy Alpha, czy szkoły nowej ewangelizacji, czy głoszą katechezy wstępne Drogi Neokatechumenalnej, wiedzieli, że od nich także zależy propozycja ciągu dalszego. I że nie wolno proponować czegoś, co ciągu dalszego nie ma. Ksiądz Blachnicki mówił: będziemy głosić rekolekcje ewangelizacyjne, jeśli na miejscu proboszcz zapewni, że zaopiekuje się wspólnotą, która powstanie z tych rekolekcji. A na pewno powstanie.