U zarania

Czyli telewizyjne opowieści biblijne.

Nakręcone w 2000 roku przez Kevina Connora „U zarania” to jednocześnie kilka biblijnych filmów w jednym. Wszystko zaczyna się tu od Abrahama (znakomicie zagranego przez Martina Landaua), który za dnia prowadzi swój lud przez orientalne pustkowia, nocami opowiada zaś o początkach: stworzeniu świata, raju, Adamie, czy wężu.

Ojciec wiary uczy więc wiary. Filmowcy zaś łączą ze sobą ujęcia stricte dokumentalne (zjawiska atmosferyczne, zwierzęta wodne i lądowe), z efektami komputerowymi oraz ze zdjęciami plenerowymi. Te ostatnie zasługują na szczególną uwagę. Spora ilość statystów, bardzo dobre kostiumy, a, przede wszystkim, przepiękne pejzaże sprawiają, że ogląda się te sekwencje z zapartym tchem. „Piąta Ewangelia” na ekranie! Nic dodać, nic ująć.

Twórcy bardzo ciekawie poradzili sobie też z ukazywaniem Boga na ekranie. Snop światła, donośny głos z nieba, zrywający się nagle wiatr… - chwyty niby proste, klasyczne, a jednak świetnie się sprawdzające. I dowodzące tego, iż reżyser niczego nie próbuje tu „ugrać”. Nie ma jakiejś szalonej artystycznej wizji, czy ambicji by za wszelką cenę wyróżnić się oryginalnością. Filmuje więc „wiernie”, ze świadomością, że relacjonuje widzom najwspanialszą historię i opowieść wszech czasów. I to mu się chwali.

Niestety po historii Abrahama następują przeskoki, bohaterami stają się zaś m.in. Mojżesz, Jakub, Ezaw, czy Józef i jego bracia. I nie każdy z tych filmów w filmie trzyma poziom pierwszego. „Abrahamowego”.

Przykładowo: sekwencja gdy Egipcjanie mordują noworodki wstrząsa, trzyma w napięciu i imponuje tempem montażu, natomiast młody aktor wcielający się w Mojżesza (Billy Campbell) raczej sobie ze swoją rolą nie radzi. A już końcówka, gdy z doklejoną brodą udaje wiekowego patriarchę doprowadzającego Żydów do Ziemi Obiecanej, jest niezamierzeni komiczna.

Natomiast sam pomysł z klamrą jest niezły. Abram lud wyprowadzał – Mojżesz go wprowadza. Historia się domyka, widz zaś ma poczucie pełni i sensu.

Obejrzeć więc warto, pamiętając jednak, że jest to film „w kratkę” i mocno nierówny (rozczarowują trącące myszką efekty specjalne, natomiast obsadowo jest całkiem przyzwoicie, bo obok wspomnianego już na początku Martina Landaua, na ekranie pojawiają się też m.in. Christopher Lee, Jacqueline Bisset, Geraldine Chaplin, czy Sean Pertwee).

*

Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego

« 1 »

Piotr Drzyzga