Dziesiątki ofiar śmiertelnych przyniosła w miniony weekend Dnia Niepodległości seria strzelanin w różnych miastach amerykańskich, zwłaszcza w Chicago i Nowym Jorku. Prezydent USA Donald Trump zaoferował pomoc władz federalnych.
Jeden z najbardziej krwawych świątecznych weekendów miał miejsce w Chicago. Zginęło tam 14 osób, w tym 7-letnia dziewczynka i 14-letni chłopiec. 63 inne osoby odniosły obrażenia. Według mediów do tragedii doszło mimo skoordynowanych wysiłków policji. Ulice patrolowało dodatkowo 1200 funkcjonariuszy.
Jedną z ofiar była 7-letnia Natalia Wallace. Stała na chodniku przed domem swojej babci podczas imprezy z okazji 4 lipca, gdy około godz 19. napastnicy wyszli z samochodu i otworzyli ogień. Dotychczas nikt nie został aresztowany.
"Dziś wieczorem 7-letnia dziewczynka z Austin dołączyła do listy nastolatków i dzieci, których nadzieje i marzenia roztrzaskała lufa pistoletu" - komentowała burmistrz Lori Lightfoot na Twitterze.
Także w sobotę czterech mężczyzn otworzyło ogień do dużego zgromadzenia w dzielnicy Englewood. Na miejscu zginęło dwóch mężczyzn, a dwie kolejne ofiary, w tym 14-letni chłopiec, zmarły w szpitalu. W ciągu weekendu postrzelonych zostało także 11 innych dzieci w wieku poniżej 18 lat.
W Nowym Jorku w 30 zdarzeniach z bronią palną zginęło w weekend 11 osób, w tym 10 w niedzielę. Według policji postrzelono łącznie 48 ludzi. Najwięcej przypadków użycia broni palnej zarejestrowano na Brooklynie, w Bronksie oraz w Harlemie.
Burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio tłumaczył nasilenie przemocy tym, że z powodu pandemii koronawirusa system sądów w Nowym Jorku nie działa normalnie.
Szef departamentu policji (NYPD) Terence Monahan uzasadniał wzrost przestępstw z użyciem przemocy przedwczesnym zwalnianiem więźniów, związanym z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, zamknięciem sądów, a także wrogością wobec policji.
Zdaniem Monahana NYPD podejmuje wysiłki, aby usunąć broń z ulic. Retoryka niewielkiej większości, podkreślił, krzywdzi jednak policję, a kiedy funkcjonariusze dokonują aresztowań, ludzie są gotowi z nimi walczyć.
W kontekście weekendowych wydarzeń wypowiadał się także komisarz nowojorskiej policji Dermot Shea. Zwracał uwagę na wzmożoną aktywność gangów oraz handlarzy narkotyków. Zauważył, że główny kompleks więzienny miasta, Rikers Island, został opróżniony z powodu Covid-19, a jego populacja znalazła się na ulicach.
"Spójrz na populację Rikers (), to około połowy. Gdzie jest teraz ta druga połowa? Przesiedliliśmy populację na ulice Nowego Jorku i jest to bardzo frustrujące" - ocenił, zapowiadając rozmowę z pięcioma prokuratorami miejskimi na temat niedostatków w ściganiu przestępczości.
"Musimy uruchomić system wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych" - argumentował Shea.
Do weekendowych strzelanin doszło także w innych amerykańskich miastach. Odnotowano je m.in. w Atlancie, Filadelfii, Milwaukee oraz Los Angeles.
Według CNN nasilenie się przemocy związanej z użyciem broni następuje po reaktywowaniu gospodarki podczas pandemii. Masowe protesty przeciwko brutalności policji doprowadziły do apeli w sprawie reformy organów ścigania i cięć budżetowych.
Do przemocy odniósł się w poniedziałek prezydent Trump. Na Twitterze zaoferował miastom pomoc.
"Liczba przestępstw w Chicago i Nowym Jorku jest znacznie wyższa. 67 osób postrzelonych w Chicago, 14 zabitych. Duże strzelaniny w Nowym Jorku, gdzie ludzie domagają się, aby @NYGovCuomo (gubernator) i @NYCMayor (burmistrz) działali teraz. Rząd federalny jest gotowy, chętny i zdolny do pomocy, jeśli zostanie o to poproszony!" - twittował prezydent.