Doświadczenie dramatycznej walki z epidemią, przeżywane tygodniami ramię w ramię przez kapłanów i zakonników (zakonnice) z personelem medycznym na dyżurach, wpłynęło na ich relacje.
Takie obserwacje zawarła w katolickim dzienniku "Avvenire" Graziella Melina. "Byli zawsze obok zmęczonych pielęgniarek i lekarzy, którzy często zmagali się z poczuciem bezradności. W maseczkach, ryzykując zakażeniem, nigdy się nie wycofali. W ten sposób, przez miesiące pandemii, kapelani byli jedynymi, którzy byli w stanie dłużej pobyć przy pacjentach w izolacji, podtrzymać ich modlitwą podczas leczenia, bo sama terapia często nie wystarczała" - pisze.
- Byliśmy nieprzygotowani nie tyle do rodzaju posługi, co do sposobu towarzyszenia choremu - opowiada ks. Massimo Angelelli, dyrektor biura Konferencji Episkopatu Włoch ds. duszpasterstwa chorych. - Pacjenci byli izolowani na oddziałach intensywnej terapii, rodziny nie mogły ich odwiedzać, a lekarze zostali poddani wielkim obciążeniom i silnemu stresowi. COVID zaatakował z taką gwałtownością i szybkością, że wprawił nas naprawdę w kłopoty, trzeba było opiekować się jednocześnie wieloma przypadkami, często na odległość.
Dlatego także duszpasterstwo chorych musiało zmienić styl. - Czasem byliśmy nawet zmuszeni używać social mediów czy prostych instrumentów multimedialnych. Musieliśmy na nowo przemyśleć zawartość stron, znaleźliśmy się w sytuacji, gdy normalne towarzyszenie chorym było niemożliwe - tłumaczy ks. Angelelli.
Kiedy jednak minęła faza dezorientacji, "zakasali rękawy, założyli stroje ochronne jak wszyscy inni, kontynuując swoją posługę bliskości i towarzyszenia". I, jak podkreśla dyrektor biura KEW, także duszpasterstwo chorych i służby zdrowia zostało mocno doświadczone w tej walce, a Kościół "zyskał nową świadomość". W ten sposób na nowo odkryto wagę bliskości i towarzyszenia duchowego. Bo pytanie o sens w obliczu choroby ujawniło się w całej swojej potędze.
Od pacjentów i ich rodzin, służb medycznych przyszło potwierdzenie, że posługa kapelanów "jest posługą niezbędną i jest najcenniejszym darem, tak jak samo życie i zdrowie". "I okazało się z całą jasnością, że obecność kapelanów, ich modlitwa i towarzyszenie integrują cały przebieg leczenia, poszukując odpowiedzi na jedyne pytanie, na które medycyna nie może odpowiedzieć - na pytanie o sens właśnie" - pisze G. Melina. "I o ile kapelani byli przygotowani, by znaleźć odpowiedź, o tyle niepokój i pytania coraz bardziej wyczerpanych pracowników służby zdrowia nie ustawały".
- Kapelani byli grupą bardzo prężną, dzwonili często, lecz przede wszystkim, by poprosić o pocieszenie w niektórych przypadkach - opowiada Tonino Cantelmi, szef Włoskiego Stowarzyszenia Psychologów i Psychiatrów Katolickich. - Tylko niektórzy z nich akceptowali 10 sesji psychoterapeutycznych, które im proponowaliśmy, większość z nich wskazywała inne osoby. Byli naprawdę wspaniałomyślni.
A jak wielka była potrzeba terapii i towarzyszenia duchowego podczas pandemii, wiedzą także dobrze pracownicy 230 katolickich zakładów opieki zdrowotnej, którymi kieruje Religijne Stowarzyszenie Instytutów Społeczno-Medycznych. - Staraliśmy się zaradzić samotności chorych - opowiada o. Virginio Berber, szef stowarzyszenia. - Nasz personel zrobił wszystko, by towarzyszyć im tak, by nie czuli się samotni. Z obawy przed zakażeniami zamknęliśmy całkowicie domy opieki. Wyposażyliśmy wszystkich pracowników w środki ochrony.
Ale COVID nie wybierał i ci, którzy oddali się posłudze chorym, także płacili najwyższą cenę. - Przeżyliśmy żałobę po naszym dyrektorze ds. medycznych Leonardo Marchim, który wciąż biegał między oddziałami i w końcu sam zachorował. Później przeżyliśmy jeszcze stratę jednej z zakonnic - opowiada o. Bebber. Nikt jednak nie zrezygnował, przezwyciężając strach przed zakażeniem. - Byliśmy blisko naszych chorych. Wielu z nich powracało z reanimacji, potrzebowali czuć ciepło, bliskość innych osób, towarzyszenie duchowe...
Pandemia spotęgowała także problemy tych, którzy wymagają stałej opieki. - My, którzy zajmujemy się rehabilitacją dziecięcą, natychmiast odczuliśmy wszystkie problemy, z którymi zmaga się taki region jak Lombardia, i byliśmy zmuszeni zmodyfikować naszą działalność, przejść na tryb zdalny, także w stosunku do osób niepełnosprawnych - tłumaczy Massimo Molteni, dyrektor sanitarny Stowarzyszenia "Nasza Rodzina", które ma 2300 pracowników w 27 centrach w całych Włoszech. - Aby nikogo nie pozostawić samemu sobie, opracowaliśmy metody wsparcia za pośrednictwem telemedycyny. Cała ta delikatna struktura w nieoczekiwany sposób znalazła się w kryzysie, ale potem pojawił się duch bliskości i solidarności pomiędzy pracownikami, którzy pracowali z domu, by być blisko dzieci, i rodzinami. W obliczu tej sytuacji wszyscy wydobyli z siebie zasoby, umiejętności i kompetencje, których istnienia nawet sobie nie wyobrażaliśmy - podkreśla dyrektor Molteni.
baja /Avvenire