Czas zamkniętych świątyń nie był stracony dla duchowości. Na Zachodzie wiele osób deklaruje, że pandemia umocniła ich wiarę lub pomogła odnaleźć Boga.
Kiedy kościoły i inne miejsca kultu na skutek obostrzeń związanych z epidemią świeciły pustkami, w umysłach milionów ludzi na całym świecie dokonywały się życiowe przełomy. Jak trwoga, to do Boga? Zapewne i ten „sprawdzony” od wieków mechanizm ma swój udział w tych procesach, które próbują teraz uchwycić, zmierzyć i opisać socjologowie. Mechanizm, który nawet naukowcy uznają za najbardziej skuteczny lek na lęk. Mimo wszystko jednak uzyskany przez różne ośrodki badawcze obraz padającej na kolana ludzkości nie daje się wytłumaczyć tylko starym porzekadłem. Pandemia koronawirusa i „zamknięcie świata” w niemal każdym obszarze życia sprawiły, że deklaracje o umocnieniu lub odnalezieniu wiary są czymś zupełnie nowym w porównaniu z innymi, „tradycyjnymi” sytuacjami granicznymi. Kolejne lata i badania pokażą, ile z deklarowanych dzisiaj zmian w stosunku do wiary przełoży się na trwałą przemianę. Warto jednak uniknąć pokusy posądzania tych deklaracji o słomiany zapał. Lepiej podejść do tego tak jak do każdych rekolekcji: po ich zakończeniu większość uczestników jest przekonana, że zaczyna nowe życie, a przynajmniej ma poczucie jakiegoś nowego otwarcia, kolejnej szansy; codzienność okazuje się trudniejsza i porekolekcyjny ogień stopniowo przygasa, jednak doświadczenie czasu łaski pozostaje jakimś punktem odniesienia, do którego można wracać, tworzy fundament, na którym można coś budować. W podobny sposób warto spojrzeć na to, co deklarują mieszkańcy krajów, w których takie badania są przeprowadzane. Nawet jeśli nie od razu przełoży się to na trwałe i mierzalne narzędziami socjologicznymi przemiany, to z pewnością można powiedzieć, że coś w świecie drgnęło.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina