Tata? Obecny

Kiedy zostajesz ojcem, nabierasz wyobrażeń, że od tej chwili jesteś modelowym połączeniem któregoś z ojców pustyni (może Makary Wielki Egipski?) oraz kinowego herosa (może Bruce Willis?), gotowego w każdej chwili uratować świat od zagłady. Mądrość razy odwaga równa się „ja”!

Później, po powrocie z porodówki... bywa różnie. Z pewnością nie tak spektakularnie, jak w przypadku bohaterów na dużym ekranie. Bo bycie ojcem – jak przynajmniej diagnozuję to na własnej skórze – to niekończące się dojrzewanie do bycia ojcem. Mam tu na myśli nie tyle dojrzewanie do ideału, wyjętego żywcem z poradnika „10 cech dobrego ojca, czyli jak mądrze wychować dziecko”, co dojrzewanie do tego, by pozwolić sobie na uznanie, że nie jestem (a być może nigdy nie będę) idealny.

W moich rozmowach z rówieśnikami-ojcami nieraz wypływają na wierzch poukrywane frustracje. Bywamy zapatrzeni w idealne obrazy w mediach społecznościowych (super uśmiechnięta rodzinka – lubię to!). Uwielbiamy się porównywać, nawet jeśli gorzkim tego owocem będzie smutek i zazdrość. Wklejamy uśmieszki, prężymy muskuły pod własnymi postami, choć podskórnie czujemy, że wciąż nie dorastamy do ideału. „Doświadczenie własnej wolności wewnętrznej i zewnętrznej daje mężczyźnie tak ważne dla niego poczucie własnej wartości, godności i dobrze rozumianej siły” – pisał przed laty o. Józef Augustyn. Co rozumiał przez pojęcie wolności wewnętrznej? To wolność „wobec własnych odczuć, pragnień i dążeń”. Intuicja ojca Józefa może być pierwszym krokiem w stronę wyjścia z kryzysu ojcostwa, objawiającego się przecież nie tyle brakiem ojca u boku dziecka, co brakiem relacji między nimi, realnej obecności.

Ściągamy więc maski: Dziecko wywraca poukładany wewnętrzny świat mężczyzny do góry nogami, albo inaczej mówiąc – stawia nas do pionu. Prędzej sami chcielibyśmy polatać, niż pozostać w gnieździe i uczyć latania innych. Pozostaje uwierzyć na słowo św. Pawłowi: „Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie” (2 Kor 9,6). Czy hojny tata to nie ten, który zawsze jest?

A propos latania, przypomniała mi się rozmowa z dziećmi, domagającymi się bajki. „Pamiętacie baśń o brzydkim kaczątku?” – zapytałem.
„Jasne”.
„Tamto kaczątko było łabędziątkiem. A takie małe, bezbronne pisklę łabędzia w dorosłym życiu rozwija skrzydła na ponad dwa metry. Wiedzieliście o tym?”.
„Yhmmm”.
 „Chciałbym nauczyć Was latać... Ale jest coś jeszcze. Pisklak łabędzia potrafi zanurkować w wodzie, a dorosłe osobniki tego nie robią. Pokażecie mi, jak się pływa. Ja Wam pokażę, jak się lata. Zgoda?”.
Dwie buźki wyrażały lekkie osłupienie. Niewiele pewnie rozumiejąc, rzuciły: „Zgoda”.

Wyjaśnienie ptasiego skojarzenia znalazłem jakiś czas później w „Liście do małego dziecka” Jeana Guittona. Francuski filozof, zarazem pierwszy świecki obserwator obrad Soboru Watykańskiego II, tak zwraca się do (każdego) dziecka: „Dorosłe osoby nauczą cię podejmowania wysiłku. Ty nauczysz ich aktu zawierzenia, który zwie się łaską. My damy ci regułę. Ty zaś w zamian obdarzysz nas fantazją, niewinnością. My narzucamy ci naszą powagę, ty uczysz nas wesołości. My ci tłumaczymy, że wszystko jest bardziej skomplikowane, niżby ci się wydawało, ty naszym pomarszczonym czołom wyjaśniasz, że wszystko jest prostsze, niż byśmy sądzili!”.

Szczęśliwych dni ojca!

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Sacha