Od początku wojny o wybory obie strony przyjmowały, że im później dojdzie do głosowania, tym gorzej dla Andrzeja Dudy. Jednak czas nie gra na korzyść Rafała Trzaskowskiego.
27.05.2020 17:16 GOSC.PL
Nijak nie jestem w stanie zrozumieć, czemu opozycja próbuje znów przesunąć termin wyborów prezydenckich. Nie mówię już nawet o względach merytorycznych, bo o ile przekładanie na potem wyborów korespondencyjnych miałoby sens, gdyż byłoby więcej czasu na przygotowania, o tyle w przypadku zwykłego głosowania (w teorii ma ono być mieszane, ale spodziewam się, że mało komu będzie się chciało zawracać sobie głowę załatwianiem zgody na wysyłkę głosu; łatwiej będzie po prostu iść jak zwykle do komisji obwodowej) ten argument zupełnie traci sens, a innego nie widzę. Zastanawiam się raczej, dlaczego politycy Koalicji Obywatelskiej zakładają, że przesunięcie terminu jest dla nich korzystne.
Od początku wojny o wybory obie strony przyjmowały, że im później dojdzie do głosowania, tym gorzej dla Andrzeja Dudy, a lepiej dla któregoś z kandydatów opozycji – na razie Duda jest mocny, ale spodziewane tąpnięcie gospodarcze może podkopać jego pozycję. To całkiem realne, ale czy 5 lub 6 tygodni – bo o tyle toczy się bój – wywróci sondaże do góry nogami? Na razie prezydentowi bardziej szkodzi rapowanie o ostrym cieniu mgły, a tego, w jakim stanie będzie gospodarka w sierpniu i tak nikt nie wie. Być może opozycja liczy na to, że zgodnie z interpretacją prof. Ewy Łętowskiej po zakończeniu kadencji prezydenta jego obowiązki przejmie marszałek senatu. Jednak i tu z dwóch powodów gra nie jest warta świeczki. Po pierwsze dlatego, że opinia prof. Łętowskiej jest cokolwiek egzotyczna. Nie chcę wchodzić w szczegóły prawnoustrojowe, ale w konstytucji nic takiego nie napisano, ani nie zasugerowano. Wyinterpretowanie z istniejących przepisów tego, że po upłynięciu kadencji prezydenta zastępuje go marszałek senatu wymagałoby raczej silnej woli niż zdolności logicznego rozumowania. Po drugie, gdyby nawet marszałek Tomasz Grodzki został p.o. prezydenta, to pełniłby swoją funkcję bardzo krótko. Jeśli prezydentem zostałby potem kandydat PiS, łatwo odkręciłby to, co Grodzki zdążyłby zrobić. A gdyby wygrał polityk KO, to i tak miałby przed sobą 5 lat rządów, więc kilka dni lub tygodni Tomasza Grodzkiego nie byłoby dla partii szczególnym bonusem.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego gra na zwłokę mnie dziwi. Otóż nowy kandydat KO, Rafał Trzaskowski, na razie wypada w sondażach zupełnie dobrze. Ma duże szanse na to, co niemal na pewno nie udałoby się Małgorzacie Kidawie-Błońskiej: na wejście do drugiej tury i pozbieranie w niej antypisowskiego elektoratu. Czy to wystarczy, trudno powiedzieć, ale lepiej może już nie być. Czas nie gra na korzyść obecnego prezydenta Warszawy. Na razie jest nowy w zawodach, dobrze wygląda i mówi, że mówi obcymi językami. O tym, że wspiera tęczowe marsze i wypowiada się, powiedzmy, w podobnym duchu co Ryszard Petru, wiedzą w tej chwili warszawiacy (którym nie przeszkodziło to wybrać go na prezydenta miasta) i odbiorcy prawicowych mediów (którzy i tak by na niego nie zagłosowali). Z biegiem czasu ta wiedza będzie się rozpowszechniać. Dla wyborców mocno liberalnych i mocno lewicowych to żaden problem, ale tych średnio przekonanych może to płoszyć. Dlatego na jego miejscu starałbym się o to, by wybory odbyły się jak najszybciej. Na razie partia Rafała Trzaskowskiego stara się o coś dokładnie przeciwnego.
Jakub Jałowiczor