Jest jakąś ponurą ironią losu, że w czasie, gdy cały świat wydaje się jednym wielkim ruchem pro-life – bo przecież każdy chce walczyć z koronawirusem i przeżyć – równolegle odbywa się zacięta walka o zachowanie „prawa” do zabijania nienarodzonych dzieci.
W Wielkiej Brytanii rząd Borisa Johnsona wydał w marcu zgodę na dokonywanie aborcji farmakologicznej w domu bez konsultacji z lekarzem. Wprawdzie krótko po tym brytyjskie ministerstwo zdrowia zdjęło ze swojej strony informację o takiej możliwości, ale z początkiem kwietnia po doprecyzowaniu przepisów taka możliwość została znowu wprowadzona. „Bezpieczeństwo publiczne i stały dostęp do kluczowych usług to nasz priorytet w tym trudnym okresie” – mówił w rozmowie z magazynem „Time” rzecznik resortu zdrowia. W promocję dostępu do „niezbędnych usług medycznych” zaangażowała się również Światowa Organizacja Zdrowia, która – ustami swojej przedstawicielki, dr Antonelli Lavalanet – w ten właśnie sposób określiła aborcję w internetowym wydaniu magazynu „Sexual Reproductive Health Matters”. A w ostatnich dniach z podobną troską wypowiadał się niemal pewny kandydat demokratów w zbliżających się wyborach prezydenckich w USA, Joe Biden. Podczas telekonferencji z udziałem Hilary Clinton oboje jednym głosem mówili o potrzebie uznania aborcji za niezbędną usługę medyczną w czasie pandemii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina