Jak radzą sobie nasi misjonarze, którzy pozostają ze swoimi wiernymi w czasie pandemii?
Epidemia koronawirusa objęła cały świat, w tym także tereny, gdzie pracują nasi misjonarze. Warunki w wielu krajach i bez tego były trudne - ze względu na ubóstwo, dostęp do lekarzy, szpitali, leków, jak i możliwości zachowania higieny. Teraz zaś sytuacja w tych regionach, zwłaszcza Ameryki Południowej i Afryki, w obliczu wprowadzonych w wielu państwach obostrzeń staje się tragiczna, głównie wśród ubogich.
Większość misjonarzy, jak i sióstr z różnych zgromadzeń, mimo zagrożenia zdrowia i życia, pozostała na swoich placówkach, choć mieli propozycje zorganizowania ich powrotu do kraju ze strony Komisji Episkopatu Polski ds. Misji.
Z diecezji opolskiej obecnie na misjach posługuje kilkunastu kapłanów, najwięcej w Peru (6), Togo i Boliwii (po 4), a także misjonarze świeccy.
- Mamy kontakt z naszymi misjonarzami. Wiemy, co się z nimi dzieje, staramy się teraz bardziej tego pilnować. Jak na razie, prócz bp. Antoniego Reimanna żaden z naszych księży posługujących na misjach nie jest chory. Tylko ks. Piotr Wojtala był niedawno w pobliżu bp. Reimanna i dlatego jest na kwarantannie. Ale ze wszystkimi mamy łączność: są zdrowi, mają co jeść - informuje ks. Henryk Pocześniok, prezes Funduszu Pomocy Misjonarzom Diecezji Opolskiej.
Kapłan podkreśla, że misjonarze dzielą los wiernych, wśród których posługują. Im bardziej pogłębia się kryzys, tym mocniej także oni go odczuwają. - Większość musi tak, jak my, siedzieć w domu, kościoły, szkoły są pozamykane, nie mają jak wyjechać ze swoich miejscowości, bo transport ludzi, ale także zaopatrzenie są wstrzymane - opisuje.
- "Jeszcze jakiś czas w takich warunkach wytrzymamy" - stwierdził niedawno w rozmowie ze mną ks. Darek Flak - przytacza ks. Pocześniok. - Mówił, że mięsa już nie mają, ale są jeszcze zapasy ryżu, warzywa. Bardziej martwi się o pracowników, którzy pomagali mu realizować budowę. Nie ma ich od kilku tygodni, bo ustał cały transport. I tak udało im się wrócić do miasta, bo zabrali się jadącą tam karetką. Jednak bez pracy nie mają oni środków do życia.
Misjonarz tłumaczy, że większość najuboższych ludzi nie ma tam stałej pracy, a jedynie "na dniówki". Pieniądze mają już tylko ci, którzy coś sprzedają, bo turystyka, hotelarstwo, ale też przemysł i inne działy gospodarki od 4 tygodni stoją, są zwolnienia. Rząd obiecał zapomogi, ale to nie wystarcza, głowy państw, np. Salwadoru czy Paragwaju, apelują o solidarność społeczną. - Stres, długi, niedożywienie mogą przynieść więcej ofiar niż koronawirus - obawia się polski kapłan.
Ks. Gerard Tyrala, będąc w styczniu na urlopie, opowiadał w Opolu młodym kolędnikom misyjnym o swojej pracy. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćTakże szkoły, zarówno te dla dzieci zamożnych, jak i dla najuboższych, prowadzone np. przez urszulanki, znalazły się w trudnej sytuacji.
- W Wenezueli, gdzie posługują, wielu ludzi z konieczności wyemigrowało. Jedna z sióstr, Słowenka, prosiła o wsparcie dla potrzebujących rodzin Caritas w swoim kraju. Nim wsparcie doszło, udało im się zdobyć jakieś inne pieniądze. I kiedy razem z inną siostrą - Ericą z Niemiec, odszukały te rodziny i przekazały im pieniądze, tamci rozpłakali się z wdzięczności. Okazało się, że tego dnia nie mieli już ani nic do jedzenia, ani pieniędzy. Biedni cierpią w tej sytuacji najbardziej - dzieli się informacjami z misji ks. Pocześniok.
Ksiądz Gerard Tyrala, który gościł jeszcze w styczniu na spotkaniu kolędników misyjnych, wrócił do Peru tuż przed kryzysem epidemicznym. Wprawdzie u niego jest jeszcze spokojnie, ale w parafii obok okazało się, że lekarz, który wrócił z praktyki z Hiszpanii, jest zakażony koronawirusem. W innej, też niedaleko, z Europy wróciła już chora inna mieszkanka i zmarła po powrocie. Wszyscy czują więc zagrożenie. Tym bardziej że od 20.00 do 5.00 rano obowiązuje godzina policyjna, a służby reagują dość ostro na wszelkie naruszenia.
Niektórzy misjonarze planowali urlop w Polsce w najbliższym czasie - z powodu epidemii przesunie się to, bądź okaże w ogóle niemożliwe. Ks. Marek Sobotta z Papui Nowej Gwinei już wie, że pod koniec maja nie przyjedzie, bo granice są zamknięte, także ks. Darek przyznał, że to nie ma sensu, bo i tu i po powrocie z urlopu czekałaby go kwarantanna. Zresztą nie chcą narażać rodzin na dodatkowe ryzyko. Ważne, że mają kontakt z najbliższymi - relacjonuje ks. Pocześniok.
Dodaje, że ze świeckimi z naszej diecezji, którzy są akurat na misjach też ma kontakt, z większością poprzez internet, telefonię komórkową, różne komunikatory. Cieszy go, że ich obecność doceniają także biskupi miejsca, dzwoniąc, pytając o ich sytuację.
- Oni przeżywają ten trudny czas razem z tą swoją społecznością. Modlą się tam za nas, bo wiedzą mniej więcej, jak to wygląda w Polsce, sami też proszą o modlitwę za siebie i swoich parafian i dziękują za pamięć o nich - podsumowuje odpowiedzialny za misje kapłan.
Zapewnia też, że realizowane przez misjonarzy projekty, wspierane przez fundusz misyjny będą kontynuowane, choć konieczne będzie przeformułowanie priorytetów (najpierw ludzie, potem zdrowie, duszpasterstwo). Misjonarzy można cały czas wspierać poprzez Fundusz Pomocy Misjonarzom Diecezji Opolskiej (zobacz tutaj).
W kolejnych dniach będziemy przekazywać informacje o innych opolskich misjonarzach.