O tym, dlaczego katecheci powinni podawać młodym mleczko, a nie schabowe, z salezjaninem ks. Przemysławem Kaweckim rozmawia Marcin Jakimowicz.
W czasie ewangelizacji w łódzkich szkołach ks. Michał Misiak na początku spotykał się z szyderką. Ale po lekcjach ustawiali się w kolejce najwięksi zadymiarze. Prosili o rozmowę, spowiedź. Po lekcjach – bo w klasie dominował instynkt stada.
– Na religię przychodzą młodzi przede wszystkim dlatego, że nie mają odwagi powiedzieć katechecie i rodzicom: mam to gdzieś. Niektórzy nie chcą zadzierać z Panem Bogiem – mają jakieś magiczne myślenie. Katecheza jest czasem łowienia poszczególnych osób. Jeśli masz powołanie, a nie wykonujesz zawodu, to znajdziesz na to sposób. Ks. Bosko mówił: musisz kochać to, co kocha młody człowiek. Nie, nie chodzi o to, by katecheta palił trawkę, ale by próbował znaleźć wspólny język z młodymi. By to osiągnąć, musi żyć ich światem, zainteresować się tym, co ich interesuje. Pamiętam obrazek z lekcji religii. Byłem gówniarzem. Katechetka przyniosła magnetofon i powiedziała: „Puszczę wam przepiękną, duchową pieśń”. I zapodała jakiś utwór Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej. Leżeliśmy na ziemi, skręcając się ze śmiechu. Dziś pewnie zachwyciłbym się tą piosenką, ale wtedy siedzieliśmy w ostrej muzie i stylistyka nas zabiła. Wyliśmy ze śmiechu. Pamiętałem o tym doświadczeniu, idąc na swe pierwsze praktyki do szkoły.
Gdzie katechizacja grozi śmiercią lub trwałym kalectwem?
– Tak powiadają. Pierwsza scena była taka: klasa uzupełniająca szkoły zawodowej, z przodu katechetka, na końcu sali my – dwaj klerycy, a między nami przestrzeń nie do ogarnięcia (śmiech). Katechetka powiedziała nam: „Módlcie się do Ducha Świętego” i… zwiała. Weszliśmy do klasy, gdzie nikt nas nie zauważył (śmiech). Dopiero po chwili ktoś zobaczył kleryków w sutannach (ksiądz w sutannie w szkole to porażka na starcie) i krzyknął: „Oooo, pedały przyszły”. Dzięki Bogu, zauważyli nas. Zarechotali. Potem ta ekipa okazała się najlepszą klasą, w której głosiło się katechezy.
Co to znaczy „potem”. Rozpłakałeś się? Histeryzowałeś? Siłowałeś na rękę?
– Nie. Wskoczyłem na biurko i powiedziałem: „Dajcie nam 15 minut szansy. Jeśli nie kupicie tego, co chcemy powiedzieć, odchodzimy”. Powiedzieli: „OK, dawaj” (nie znali formułki: „Proszę księdza”).
I słuchali?
– Słuchali. A po kwadransie powiedzieli: „Mów dalej”. Zacząłem im opowiadać o naszym projekcie „Hip-hop Dekalog”. Byli zaskoczeni, że wielu znanych raperów śpiewało o przykazaniach Bożych. Zaczęliśmy rozmawiać…
Wyobrażam sobie zahukaną siostrę zakonną wskakującą na biurko i rozpaczliwie proszącą: dajcie mi 15 minut szansy. Zauważyłeś, jak wykończeni wracają księża ze szkół?
– Jasne. Na każdym kroku widzę, że musimy walczyć o młodego człowieka. On ma dziś tyle atrakcyjnych propozycji, że sam nie przyjdzie do kościoła. Ale my mamy coś, czego nie ma nikt: doświadczenie miłości Jezusa Chrystusa, doświadczenie wspólnoty. Młodzi widzą, że to ważniejsze niż marka nowych ciuchów, że w chwilach słabości znajdą kogoś, na kim będą mogli polegać. Tego im nie da nikt, a znajdą to we wspólnocie Kościoła. Robiłem kiedyś w Żyrardowie potężne rekolekcje. Ponieważ do tej pory w wielkopostnych rekolekcjach w kościele uczestniczyło tylko 30 proc. uczniów, zaproponowałem: przenieśmy rekolekcje na wrzesień. I zaprośmy ich nie do kościoła, ale do kina. Przyszli prawie wszyscy. Zastanawiali się: rekolekcje w kinie? O co chodzi? Niewiele mówiłem, 15, 20 minut. Potem zawsze był film. O wyborach miss, o dziewczynie oddającej dziecko do adopcji. Normalne kino. Przychodziła też grupka chłopaków w dresach. Początkowo przestraszyłem się ich. Po pierwszym dniu, przechodząc, patrzyli mi w oczy na zasadzie: „Akceptujemy cię”. Drugiego dnia, gdy na modlitwie poprosiłem, by poczuli się wolni w Duchu Świętym, oni najwyżej wznosili ręce. Przyszli potem przybić mi piątki. Ale gdy trzeciego dnia zaprosiliśmy wszystkich do kościoła, przyszła tylko połowa. Na początku byłem załamany. Porażka. Ale potem zrozumiałem sygnał, który mi wysłali: my pijemy dopiero mleczko, a ty nam serwujesz schabowego. Nie jesteśmy w stanie go przełknąć. Po Mszy poszliśmy na ostatni film do kina, a tam czekała na nas ta druga połowa. Oni chcieli słuchać Ewangelii, ale na etapie karmienia piersią, a nie jedzenia schabów. A propos filmów. Robiliśmy ostatnio z gimnazjalistami scenki ewangelizacyjne. Obiecałem im, że po wszystkim zabiorę ich do kina. Film wybierali sami. Pojechaliśmy na kolejną część modnej sagi o… wampirach. Siedziałem na fotelu – dorosły facet wśród tych dzieciaków w różowych sukieneczkach. Zaczyna się film. Dziewczyny wpatrzone jak w obrazek. Pierwszy dialog: „Czym jest dla ciebie małżeństwo?” – pyta dziewczyna wampira. A on odpowiada: „W moich czasach oznaczało ono, że się kogoś bardzo kocha”. A ona na to: „A w moich to znak, że się zaliczyło wstrętną wpadkę”. Myślę: Kurczę, to jest temat! Zacząłem o tym rozmawiać z dzieciakami w samochodzie. Miałem temat na
3 katechezy o wierności i czystości.
Uczysz się od wampirów?
– Jeśli trzeba, to tak. My, duszpasterze młodzieży, katecheci, musimy nauczyć się wyławiać w morzu pop-kultury subtelności, punkty zaczepienia. Po to, by znaleźć język, który zrozumieją młodzi.