Wyjątkowo tragiczna sytuacja panuje w domu macierzystym misjonarzy ksawerianów w Parmie - w ciągu 15 dni zmarło tam 13 członków tego zgromadzenia. Z powodu epidemii koronawirusa budynek jest zamknięty i odcięty od świata, podobnie jak inne obiekty w mieście i w całych Włoszech, a mieszkający w nim chorzy są pozbawieni opieki lekarskiej, jakichkolwiek lekarstw i środków opatrunkowych oraz żywności.
Przełożony regionalny Pobożnego Towarzystwa św. Franciszka Ksawerego dla Misji Zagranicznych (ksawerianów) o. Rosario Giannattasio w rozmowie telefonicznej 23 marca z dziennikiem "Repubblica" powiedział, że on i jego współbracia od wielu dni są sami w budynku, do którego nikt nie ma wstępu i w którym niemal codziennie od dwóch tygodni umiera jedna osoba. Zwrócił uwagę, że członkowie tego zgromadzenia przywykli do podróżowania po świecie, aby ewangelizować i pomagać innym, a teraz sami pilnie potrzebują pomocy. "Może zbyt długo powstrzymywaliśmy się od proszenia o nią, ale dziś nie mamy wyjścia" – dodał dramatycznym głosem zakonnik.
Wskazał, że misjonarze są całkowicie odizolowani, trzymają się obowiązującej wszystkich zasady "zero kontaktów", aby nie narażać na niebezpieczeństwo zarażenia innych. Nie mają u siebie żadnego personelu z zewnątrz, żywność dociera do nich windą towarową. "Jemy dwa metry od siebie nawzajem, modlimy się, chorujemy i umieramy. Teraz jednak ktoś powinien pospieszyć do nas z pomocą" – zaapelował o. Giannattasio.
Pomoc jest pilnie potrzebna, gdyż obok zmarłych w domu jest jeszcze 11–12 chorych. Nie ma dla nich żadnych tamponów, nie wiadomo, czy chorują na koronawirusa. "Ale co możemy zrobić? Brakuje tlenu, respiratora. Tu nikt nie zdał egzaminu" – ubolewał misjonarz.
Wszystko zaczęło się około dwóch tygodni temu: pojawiły się pierwsi chorzy i wkrótce potem pierwsi zmarli. Według rozmówcy dziennika w domu przebywa zwykle ok. 50 misjonarzy, nie licząc personelu, i w ciągu roku umierało tam 4–5, najwyżej sześciu z nich. Teraz w ciągu kilkunastu dni odeszło ich 13. "Nie wiem, co powiedzieć. Prawie wszyscy zmarli tutaj, tylko bardzo niewielu w szpitalu" – oświadczył przełożony regionalny.
Wśród zmarłych wymienił 88-letniego o. Stefano Coronese, od zawsze związanego ze skautami, i 73-letniego o. Gerardo Caglioniego, który pracował na misjach w Meksyku i w Sierra Leone. Ale także pozostali mieli za sobą długoletnie doświadczenie pracy misyjnej w różnych częściach świata. "Wielu z nich przybyło tu po 40, a nawet 50 latach takiej posługi. A teraz tak odeszli w milczeniu w swych pokojach" - dodał z żalem o. Giannattasio.
Cisza zapanowała tu ponad dwa tygodnie temu, gdyż już po pierwszych zgonach ksawerianie przeczuwali, że coś tu jest nie tak. Obsługę odesłano do domów, podobnie jak pracującą tam pielęgniarkę, która – według zakonnika – "była być może zarażona wirusem". Nie było już kucharek, pomocy, sprzątaczek i praczek, a na ich miejsce nie mogły przyjść nowe osoby. "Zamknęliśmy wszystko i sami zamknęliśmy się w środku i tak oto powstał na korytarzach i w pokojach »szpital polowy«, ale bez lekarza, nie licząc jednego z nas, misjonarza, który 25 lat przepracował w Bangladeszu" – mówił dalej prowincjał. Dodał, że żywność, przygotowaną przez catering, otrzymują przez windę towarową.
Zapewnił, że co mogą, robią sami, ale sytuacja stale się pogarsza. "Potrzebujemy pomocy, niech ktokolwiek przyjdzie. Napisaliśmy też do burmistrza, a więc do władz, potrzebna jest błyskawiczna interwencja, przyjdźcie tu, żeby temu zaradzić, ponieważ jest oczywiste, że krąży wirus" – zaapelował dramatycznie zakonnik. Dodał: "Nikt tu nie przyszedł, aby nam pomóc, postanowiliśmy więc porozmawiać o tym z mediami i opowiedzieć, co się tu dzieje". Podkreślił, że oni nie mogą się stąd ruszyć na zewnątrz, a w innej części domu jest 15 studentów teologii z seminarium duchownego, których zakonnicy nie chcą narażać na zarażenie, "ale potrzebujemy kogokolwiek, kto przyjdzie, aby nas leczyć i uratować".