"Noc trzymali nas w piwnicy w więzieniu. Stu chłopów w różnym wieku, każdy z innym wyrokiem. Ciasno, ciemno, wszystko boli i nagle zaczynamy śpiewać zakazane pieśni patriotyczne i partyzanckie. Po tylu latach milczenia... - staremu człowiekowi łzy płyną po policzkach. - To była nasza wolność".
Tata Włodka był dowódcą drużyny w Armii Krajowej. On sam miał 15 lat, kiedy znalazł się z partyzantami w lesie. - To był rok 1944 - wspominał Włodzimierz Kapczyński ps. "Jędrek" . - Rok później nasz oddział był już w Konspiracyjnym Wojsku Polskim.
Skończyła się wojna z niemieckim okupantem i Włodek rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Staszica w Sosnowcu. Wspólnie z kolegami zorganizowali Związek Walki z Komunizmem. Z elementów broni przewożonych do huty na przetopienie montowali broń. - Tak zrobiliśmy 5 karabinów, 3 pepesze i 1 pistolet. No, i trochę materiałów wybuchowych...
Związek organizował tzw. akcje ulotkowe. Młodzi rozwieszali na murach hasła i teksty potępiające reżim komunistyczny. I Józefa Stalina.
- W nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1948 roku wpadliśmy w ręce UB - wspominał były opozycjonista. Włodek miał wtedy 19 lat. - Najpierw przewieźli mnie do swojej siedziby w Sosnowcu i w piwnicy zrobili mi solidne lanie.
"Lanie" polegało na zmasakrowaniu twarzy chłopaka, poobijaniu mu nóg, brzucha i narządów wewnętrznych. Za ręce ubecy zawlekli go na pierwsze piętro, gdzie zebrali się oficerowie w mundurach. - Był z nimi Marek Szauber, prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej z Katowic - Kapczyński nie zapomniał swoich katów. - Patrzy na mnie i pyta, kto mnie tak załatwił. Mam podać jego nazwisko, to się nim zajmą. Myślę sobie: "O, frajerzy! Gnojki! Znam te wasze numery". I odpowiadam, że spadłem ze schodów. Salwa śmiechu.
Potem już go nie bili. Wyrywali jedynie w środku nocy z pryczy, o różnych godzinach; północ, druga w nocy, trzecia. Zabierali na przesłuchanie. Sadzali na twardym krześle, ręce na stole, lampa prosto w oczy, a po obu bokach ubecy. - I biorą mnie w taki krzyżowy ogień pytań, że już nie wiem, jak się nazywam.
- Po wyroku (dostałem 7 lat, z czego się cieszyłem, bo spodziewałem się więcej) tułałem się po więzieniach, aż trafiłem do Wronek - opowiadał pan Włodzimierz. - Zanim nas tam przewieźli, spędziliśmy noc w piwnicy w więzieniu w Sosnowcu-Radosze. Wyobraża sobie pani? Stu chłopów w różnym wieku, każdy z innym wyrokiem. Ciasno, ciemno i nagle zaczynamy śpiewać zakazane pieśni patriotyczne, partyzanckie. Po tylu latach milczenia... - staremu człowiekowi łamie się głos, łzy płyną po policzkach. - Ta chwila była dla nas odbudową sił duchowych.
Przeczytaj też:
Po dotarciu do Wronek strażnicy (z psami) zgromadzili więźniów na dziedzińcu. - To była ostra zima. Zimno, śnieg, mróz minus 15 stopni. My cienko ubrani i tak czekamy 2 godziny - wspominał pan Włodzimierz. - Potem gonili nas w korytarze więzienne. Kazali rozebrać się do naga i robili dokładne rewizje osobiste, w najbardziej obrzydliwy, upokarzający sposób. Nie będę mówił więcej...
Strażnicy ustawili się w rzędach na całej długości korytarza. - Taki "tunel zdrowia". Krzyczeli, żebyśmy szybko biegli, a oni kopali, bili pasami i kluczami po gołych plecach, nogach, nerkach... Kto potrafił biegać szybko, nie był tak pobity. Najgorzej mieli starsi czy schorowani więźniowie.
Umieszczono go w zimnej celi. Spał na twardej pryczy i pod prześwitującym kocem. - Zupę dostawaliśmy do brudnej miednicy, w której się też myliśmy, bo innych naczyń nie było - wspominał. - Zamiast łyżek była kromka razowca. Z Wronek trafiłem jeszcze do obozu pracy w Jelczu koło Wrocławia. Tam też związałem się z podziemną organizacją konspiracyjną. A we wrześniu 1953 roku, na mocy amnestii, wyszedłem na wolność.
Dalsze losy Włodzimierza Kapczyńskiego nieodmiennie związane były z działalnością opozycyjną. W latach 80. ub. wieku uratował większość numerów gazet, druków i ulotek wszystkich podziemnych wydawnictw. Dzisiaj przechowuje je Stowarzyszenie "Pokolenie" z Katowic. Związał się z "Solidarnością". Był organizatorem i przewodniczącym komisji zakładowej w Budostalu.
Choć w stanie wojennym został internowany, nigdy nie zaprzestał walki z sowietyzacją Polski. Za swoją działalność w 2007 roku został przez śp. Lecha Kaczyńskiego odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a w 2016 roku otrzymał Krzyż Wolności i Solidarności.
- Całe moje życie podporządkowane było walce o wolną Polskę - wyznawał. - Do końca nie czułem zwolniony z przysięgi, którą składałem jako żołnierz AK.
Włodzimierz Kapczyński zmarł 11 kwietnia 2018 roku. Autorka tekstu miała szczęście rozmawiać z nim w marcu 2014 roku.