„Siódma pieczęć” to absolutna klasyka wielkiego ekranu i jeden z tych filmów, co do których nawet przez moment nie ma się wątpliwości, czy powinny znaleźć się wśród arcydzieł wszech czasów.
Archetyp artyzmu i dostojności. Klasyka kina filozoficznego. Połączenie idei egzystencjalistycznych z odwieczną tradycją metafizyczną… - krytycy od dekad prześcigają się w zachwytach nad „Siódmą pieczęcią”.
Ów ponury dramat Ingmara Bergmana z 1957 roku ukazuje losy powracającego z wyprawy krzyżowej rycerza. Wraz ze swym giermkiem przemierza on nękaną zarazami Szwecję. Ich wędrówka przez krainę, w której równie częste zdają się być płonące na stosach czarownice, jak i maryjne objawienia, jest jednak tylko pretekstem. Bergmanowscy bohaterowie rozważają wszak w jej trakcie m. in. kierkegaardowską koncepcję „rozpaczy jako tragicznego przywileju pozwalającego człowiekowi osiągnąć pełnię świadomości”.
Nie należy jednak pomijać faktu, iż niczym najlepsza powiastka filozoficzna, „Siódma pieczęć” jest także „szekspirowsko zdobiona scenami komicznymi” – pisali przed laty Adam Garbicz i Jacek Klinowski w leksykonie "Kino - wehikuł magiczny". Trudno polemizować, kiedy znawcy tematu używają takich argumentów, ale też polemika zdaje się być w przypadku tego arcydzieła światowej kinematografii rzeczą zbędną. Wszak „Siódma pieczęć” to absolutna klasyka wielkiego ekranu i jeden z tych filmów, co do których nawet przez moment nie ma się wątpliwości, czy powinny znaleźć się wśród arcydzieł wszech czasów.
Bergman w fenomenalny sposób wykorzystał tu ikonografię wieków średnich, by opowiedzieć widzom o problemach poruszanych przez współczesnych mu intelektualistów, zdruzgotanych moralna klęską, jaką ludzkość poniosła w trakcie II wojny światowej. Ale nie poprzestał wyłącznie na tym. W fabułę wplótł bowiem liczne dywagacje na temat sztuki i roli artysty w świecie oraz refleksje dotyczące wiary. Wszystko to zaś w poetycko-symbolicznej konwencji, dzięki czemu film nabrał znamion ponadczasowej alegorii.
Na koniec należy jeszcze wspomnieć o postaci, w którą w filmie wciela się Bengt Ekerot. To rzecz jasna grająca w szachy o ludzkie życie Śmierć. Ukazana na ekranie tajemnicza zjawa stała się z czasem jedną z XX-wiecznych ikon popkultury. Jej wizerunek, przywoływany w niezliczonych filmach, reklamach i parodiach, do dziś pozostaje najbardziej rozpoznawalnym symbolem bergmanowskiego kina.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Piotr Drzyzga