Właśnie upada kolejny z nich. Jean Vanier, założyciel działającej w blisko czterdziestu krajach wspólnoty Arka, ceniony kierownik duchowy i niekwestionowany autorytet dla wielu współczesnych chrześcijan oskarżony o seksualne nadużycia! Ta wiadomość dosłownie wbija w ziemię.
22.02.2020 16:44 GOSC.PL
Przez chwilę aż mnie zmroziło. Gdy dotarła do mnie ta wiadomość, lotem błyskawicy obiegająca rozmaite serwisy, myślałem najpierw, że to jakiś niesmaczny żart. Przecież ten człowiek to ikona. Założyciel wspólnot Arka oraz ruchu Wiara i Światło, pisarz i filozof, uznawany za wielkiego przyjaciela osób niepełnosprawnych, zmarł w maju ubiegłego roku jako jeden z najbardziej znanych współczesnych świadków Chrystusa. Aż wierzyć się nie chce, że – jak ujawniają wyniki zakończonego dochodzenia – miał skłonić co najmniej sześć kobiet różnych stanów (w tym swoje współpracownice i siostry zakonne) do czynów intymnych, dopuszczając się względem nich nadużyć w ramach podejmowanej praktyki kierownictwa duchowego.
Niestety, nie są to wyłącznie wątpliwej jakości poszlaki. Podane do wiadomości publicznej ustalenia są owocem niezależnego, skrupulatnego, trwającego prawie rok dochodzenia podjętego na zlecenie kierownictwa Arki. Autorzy raportu ujawniają, że chodzi o manipulacyjne relacje seksualne, które miały miejsce między 1970 a 2005 rokiem. Co więcej, w postępowaniu Vaniera widać mechanizm jakby żywcem przejęty z postawy jego duchowego ojca, który był inspiracją dla dzieła Arki – dominikanina, ojca Thomasa Philippe’a. Ten zakonnik, który wielokrotnie dopuszczał się seksualnych nadużyć, wciągał swe ofiary w rozmaite, quasi-mistyczne praktyki „duchowe”, prowadzące ostatecznie do czynności seksualnych. Vanier wielokrotnie publicznie zaprzeczał, że miał o tym jakąkolwiek wiedzę. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że postępował bardzo podobnie.
Przeglądam informacje o życiu Jeana Vaniera. Ten człowiek był laureatem licznych nagród – między innymi nagrody Templetona, prowadził rekolekcje i odczyty na całym świecie. Czy można się dziwić, że wiadomość o nadużyciach, których się dopuścił, dla wielu jest wprost porażająca? To zresztą kolejny z wielkich założycieli czy też liderów wspólnot, którzy postępowali podobnie. Obok wspomnianego już ojca Thomasa Philippe’a, można choćby wskazać takie osoby, jak brat Efraim, Philippe Madre i Pierre-Étienne Albert – filary Wspólnoty Błogosławieństw. Czy nie ma już sprawiedliwych na tym świecie?
Doprawdy, jest w tym coś demonicznego, jakaś mistyka zła, która sprawia, że ludzie, którzy dla wielu byli autorytetami i duchowymi przewodnikami, upadają z hukiem, powodując wokół straszliwe spustoszenie – przede wszystkim ból zgorszenia, nierzadko także wątpliwości w wierze, a nawet jej utratę. Na tym zresztą diabłu najbardziej zależy. Jeśli przyjąć, że wszystkie te oraz inne jeszcze, podobne przypadki wstrząsające raz po raz Kościołem to nie sama tylko ludzka słabość, ale słabość zwiedziona, która stała się w jakiś przeraźliwy, skryty sposób terenem działania ojca kłamstwa, trudno nie dopatrzeć się w niej swoistej metafizyki nieprawości.
Czy możemy tak myśleć? Bynajmniej nie po to, aby kogokolwiek usprawiedliwiać i pomniejszać czyjąkolwiek winę. Czyny ohydne muszą być nazwane po imieniu, a przestępcy – ukarani. Chodzi natomiast o to, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, co robić, gdy walą się autorytety? Co to dla nas oznacza?
Odpowiem od razu, choć może zabrzmi to dziwnie: Oznacza to, że Kościół jest prawdziwy i autentyczny. Nie, wcale nie żartuję. Wolę Kościół, w którym takie rzeczy wychodzą na światło dzienne niż Kościół, w którym wpychane są pod dywan i zasłaniane pseudoteologiczną nowomową, narracją w stylu oblężonej twierdzy czy najzwyklejszym kombinatorstwem. Nie przeraża mnie Kościół, w którym natrafiam na najgorsze nawet ślady ludzkiej nieprawości. Bardziej bałbym się Kościoła sterylnego, w którym nie ma miejsca dla grzechu – tak poprawnego, że aż nieludzkiego. Taki Kościół przestałby być wspólnotą grzeszników zjednoczonych świętością Boga. Stałby się groźną sektą. Nie jestem utopistą – wiem, że powszechna bezgrzeszność członków Kościoła za ich życia nie jest możliwa, choć mamy grzechu unikać i dążyć do doskonałości. Dlatego nie pozwolę, żeby diabelskie podszepty zdominowały moje myślenie o Kościele.
Nie odrzucę Oblubienicy Chrystusa, choć jej dzieci wielokrotnie zamieniają jej szatę w skrwawioną szmatę. Gdy upadają autorytety, będę cierpiał z powodu ich grzechu, ale nie pozwolę sobie na zgorszenie Kościołem, do którego należę. Dlatego najpierw sam zacznę nawrócenie – od siebie. Gdy upadają autorytety, staram się pamiętać o mądrych słowach św. Tomasza z Akwinu: „Argument z autorytetu jest najsłabszym z argumentów”. To przestroga, abym z ludzkich autorytetów nie uczynił sobie bożka.
Aleksander Bańka