Widok ludzi w maseczkach ochronnych stał się w Azji Południowo-Wschodniej powszechny. Skutki wywołanej przez koronawirusa epidemii widać na lotniskach, uczelniach, w kinach i centrach handlowych.
W największych centrach handlowych stolicy Tajlandii zorganizowano punkty z termometrami i żelami do odkażania rąk. Przy ruchomych schodach i windach stale widać pracowników ze środkami czyszczącymi. Tajowie robią też co w ich mocy, żeby mniej teraz liczni chińscy zakupowicze nie czuli się nieproszonymi gośćmi. Na telebimach przy Placu Syjamskim trwa kampania solidarnościowa pod hasłem "China Jiayóu" (okrzyk zagrzewający do walki, często używany na stadionach i oznaczający dosłownie "dodajcie benzyny" - PAP) z udziałem miejscowych celebrytów.
Jednak niektóre hotele, zwłaszcza te tańsze, przestały przyjmować Chińczyków. "Wczoraj musiałam odesłać turystę z Szanghaju, który w ostatniej chwili zarezerwował pokój przez Internet" - mówi Pam, menadżerka hotelu w biznesowo-turystycznej dzielnicy Si Lom. "Właściciele wolą zrezygnować z doraźnych zysków, niż dopuścić, żeby wszyscy się tu pochorowali" - tłumaczy. Hotel zainwestował w maseczki i odkażacze do rąk dla gości, a także kupił drogi filtr powietrza.
Wiele tajlandzkich uczelni poprosiło pochodzących z Chin studentów o niewracanie na zajęcia po przerwie z okazji Lunarnego Nowego Roku. Tłumacz na politechnice KMIT Ladkrabang w Bangkoku, Zhao Zeguang mówi w rozmowie z PAP, że uczelnia ma zaledwie około 20 chińskich studentów, więc łatwo sobie poradziła. "Wszystkie zajęcia dla nich prowadzimy w trybie online" - wyjaśnia. Kilkoro chińskich pracowników politechniki, w tym pochodzący z prowincji Junnan Zhao, wróciło wprawdzie do biur, ale noszą maseczki i uważnie obserwują swoje zdrowie.
Singapur jest jednym z czterech krajów najbardziej dotkniętych epidemią. Kiedy 7 lutego władze miasta-państwa podniosły poziom gotowości epidemiologicznej, mieszkańcy masowo ruszyli do sklepów, wykupując jedzenie i środki czystości. Największe sieci supermarketów poczuły się zmuszone do wprowadzenia ograniczeń. Jak mówi PAP pracujący w Singapurze programista w firmie ubezpieczeniowej Den, w mijającym tygodniu nad paniką udało się jednak zapanować. "Supermarkety zaopatrzyły się w więcej towaru, a ludzie już tyle nie kupują" - mówi.
W hotelach i restauracjach widać mniej ludzi. Wiele przedsiębiorstw zobowiązało pracowników do pracy z domów, a niektóre wysłały ich na bezpłatne urlopy. Według malezyjskiego dziennika "New Straits Times" dotyka to nie tylko miejscowych, ale również imigrantów, w tym 400 tys. pracujących w Singapurze Malezyjczyków, z których jedna czwarta dojeżdża tam codziennie z miasta Johor Bahru.