Czy szacunek dla milionów ofiar prostych żołnierzy musi być nierozdzielnie złączony z szacunkiem i wdzięcznością wobec imperium?
Dzień 27 stycznia – to ważna data we współczesnej kampanii propagandowej imperialnej Rosji. Armia Czerwona, prezentowana jako najwspanialsze narzędzie tego imperium, potwierdza w owym dniu status wyzwolicielki. Trudny do zakwestionowania: bo rzeczywiście w tym dniu doczekało wyzwolenia ostatnich 7 tysięcy więźniów niemieckiego systemu obozowego w Auschwitz. W walkach o wyzwolenie obozu zginęło ponad 200 czerwonoarmistów. W całej II wojnie światowej zginęło – wedle oficjalnych danych – 27 milionów obywateli ZSRR. Niezależny (od Putina) historyk profesor Borys Sokołow szacuje, że faktycznie mogło ich zginąć nawet ponad 40 milionów. Dla Stalina, a dziś dla Putina i jego mediów, te ofiary to dowód na to, że świat cały jest winien Rosji – utożsamionej w tym wypadku z ZSRR – niespłacalny nigdy dług wdzięczności za wynik II wojny, czyli za wyzwolenie od koszmaru hitlerowskiej zagłady i okupacji. Czy jednak szacunek dla milionów ofiar prostych żołnierzy musi być nierozdzielnie złączony z szacunkiem i wdzięcznością wobec imperium, z rehabilitacją i nowym kultem Stalina – wyzwoliciela? Dla wspomnianego Sokołowa – i innych niezależnie myślących Rosjan – ta sama straszliwa hekatomba to powód do zadumy nie tylko nad ludobójczą polityką Hitlera, ale także nad zbrodniami i błędami Stalina oraz świadomie realizowaną przez jego marszałków taktyką „trzech warstw”: na jedną warstwę ludzkiego „mięsa armatniego” (czyli żołnierzy Armii Czerwonej) nakłada się drugą, trzecia po tych dwóch w końcu przechodzi zwycięsko. I tak – od Stalingradu do Berlina. Przez oswobodzenie Auschwitz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak