W kaplicy na Kopiej Górce mieszały się języki Kenii, Mołdawii, Pakistanu i Chin. Oazowicze łamali sobie języki, wymawiając Kro-sczie-nko nad Dunaj-ciem. Nazwy pobliskiej Szczawnicy nie odważali się nawet wypowiadać.
Naomi nie tańczy
Msza. Kazanie in English. Modlitwa wiernych w ojczystych językach. To wieża Babel czy Wieczernik? – pytam prowadzącego oazę ks. Konrada Hasiora. – Wieczernik. Widać, jak działa tu Duch Święty. Staram się, by tu nie było „Żyda ani Greka”, podziału na przedstawicieli Kościoła prześladowanego i triumfującego – wyjaśnia. I ziewającego – dopowiadam w myślach, obserwując żującą gumy wycieczkę Polaków, którzy zwiedzają Kopią Górkę. Wszyscy modlą się w ogromnej jedności. Czasami widać maleńkie pęknięcia, pokazujące, że ci ludzie reprezentują diametralnie inne kultury. Pogodny wieczór. Rusza taniec.
Oazowicze z Kenii wybijają rytm na bębenkach. Wszyscy ruszają do tańca. Tylko Naomi stoi z boku. Opatulona chustą, ślicznie uśmiechająca się Pakistanka nie rusza do tańca. Hmmm. Może się obraziła? – zachodzą w głowę organizatorzy. Okazuje się, że Naomi jako niezamężna kobieta nie może tańczyć z obcymi mężczyznami. Musi poczekać na chwilę, aż zawiruje z mężem. Na razie tańczyć może jedynie z kobietami lub członkami swej rodziny. A ta jest daleko. Tysiące kilometrów od schowanego w górach Krościenka. Pakistańczycy Yaqoob i Naomi na co dzień angażują się w pomoc najsłabszym i najuboższym. Gdy przed rokiem muzułmanie spalili około 250 domów chrześcijan w Koriyan i Gojra, organizowali żywność, ubrania i przybory szkolne dla tamtejszych dzieci. Oazowiczów poznali podczas spotkań Taizé.
„Kierownikami zamieszania” jest młodziutkie małżeństwo Agnieszka i Marcin Skłodowscy. Odpowiedzialni za diakonię misyjną ruchu wyruszyli przed rokiem na Czarny Ląd. Zainteresowanie i entuzjazm, z jakim Kenijczycy przyjmowali opowieść o dziele ks. Blachnickiego, były zdumiewające. Po katastrofie prezydenckiego samolotu do Polski dotarł telegram z kondolencjami od „Ruchu Światło–Życie w Kenii”. To oczywiście oaza w powijakach, ale słowo padło na bardzo podatny grunt. – W Kenii widziałem ludzi, którzy mogli być na Mszy nawet 5 godzin – uśmiecha się Marcin Skłodowski. – To spotkanie całej wioski. Manifestacja radości, wspólny posiłek, niekończące się tańce.
Ruch jest podpowiedzią, jak pójść dalej, głębiej. Afryce, która entuzjastycznie przyjmuje nowe pomysły, bardzo potrzebna jest formacja. – Jacy są uczestnicy rekolekcji? – pytam Marcina. – Kenijczycy są wygadani, rozśpiewani, bez obciachu rozmawiają z ludźmi, którzy zaczepiają ich na ulicy. Z bólem musieli na czas tajemnic bolesnych zrezygnować z muzyki. Pracowici Chińczycy podkreślają znowu, że to znakomite miejsce na wyciszenie. Nie chcemy nikogo przytłoczyć swą polskością, tym, że oaza jest mocno zakorzeniona w naszej historii. Dzieło ks. Blachnickiego jest uniwersalnym narzędziem. Tuż przed mundialem odezwał się do nas biskup z RPA i poprosił o materiały formacyjne (od roku są przetłumaczone na angielski). Chce według nich formować służbę liturgiczną i młodzież. Powód? Widział na własne oczy, jakie owoce przynosiło to nad Wisłą.
2 miliony w ruchu
Te rzeczywiście są ogromne. W zeszłym roku na oazy w Polsce, Niemczech i Słowacji wyjechało ok. 50 tys. ludzi. A ponieważ na oazy wyjeżdża średnio co drugi oazowicz, szacuje się, że w ruchu modli się około 100 tysięcy ludzi – wyjaśnia ks. Wodarczyk. – Gdy w 2007 r. pracownia badań socjologicznych przeprowadziła badania, okazało się, że przez oazy przewinęły się 2 miliony Polaków! Jednym z powodów, dla których ks. Blachnicki osiadł w Carlsbergu, było to, że odczytywał to jako wezwanie, by rozwijać ruch za granicą. Dziś ludzi spod znaku Fos-Zoe znajdziemy w USA, Kanadzie (tam Domowy Kościół ma już swe struktury), w Szwecji, Norwegii, Anglii, Irlandii, Holandii, w Niemczech (tu nawet w Kościele protestanckim modli się kilka wspólnot), na Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Mołdawii, Czechach, Austrii, Bułgarii.
Nawet w prawosławnej Grecji przyjęły się oazy dzieci Bożych. W Turkmenistanie, gdzie pracuje o. Andrzej Madej, przed rokiem odbyła się pierwsza oaza. Fenomenem jest to, w jaki sposób ruch rozwija się na Słowacji. „Hnutie Svelto-Život” jest obecny w strukturach i Kościoła rzymskokatolickiego, i greckokatolickiego – opowiadają Danka i Juran Kurimscy. – W zeszłym roku na oazie rodzin modlili się księża greckokatoliccy z małżonkami i dziećmi. Na Słowacji jest około 100 rodzin Domowego Kościoła i około tysiąca młodych oazowiczów. Szurają krzesła. Kończy się obiad. Modlitwę po posiłku prowadzi w swym języku kapłan z Kenii. Mówię wraz z wszystkimi „Amen”, ale za Chiny nie rozumiem, za co dziękuję.
Marcin Jakimowicz