Szybcy i martwi

Czyli biblijny Herod na… Dzikim Zachodzie?

Western – gatunek stary, jak Hollywood. W latach ’90 ubiegłego wieku przeżywał jednak spory kryzys. Co ciekawe, dekada zaczęła się świetnie: od gigantycznego, komercyjnego sukcesu „Tańczącego z wilkami” Kevina Costnera. Nieco później, w 1992 roku, na ekranach pojawiło się też cenione przez krytyków „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda, ale później było już tylko gorzej.

Interesującą próbą odnowienia gatunku, byli „Szybcy i martwi” z 1995 roku – swoisty, westernowy, postmodernistyczny pastisz, wyreżyserowany przez Sama Raimiego. Raimi ewidentnie bawi się konwencją. Z jednej strony składa hołd włoskim spaghetti-westernom, powtarzając niektóre kadry, czy motywy, z drugiej jednak uwspółcześnia swoją opowieść (montaż jest teledyskowy, pełen wybuchów finał wzięty z kina akcji, główna bohaterka to kobieta, feministka, a i muzycznie jest tu ciekawie, bo prócz klasycznych westernowych trąbek, czy harmonijek, słyszymy też czasem złowieszczy marsz, przywodzący momentalnie na myśl ścieżkę dźwiękową „Gwiezdnych wojen”. Krótko mówiąc: popkulturowy miszmasz i western spod znaku kina nowej przygody).

Bardzo ciekawą postacią jest główny szwarccharakter filmu, John Herod, w którego wciela się Gene Hackam. Jego neogotycki dom kojarzy się z zamczyskiem Drakuli; sposób bycia z gangsterską kreacją Marlona Brando w „Ojcu chrzestnym”, a i nazwisko – jak Państwo już zauważyli – ma wiele mówiące. Warto więc w tym kontekście przyjrzeć się też jego przeciwnikowi, Cortowi, granemu przez Russela Crowe. To kaznodzieja, który nie chce zabijać, ale zmuszony jest do wzięcia udziału w konkursie rewolwerowców. Konkursie, w którym – jak postanowił Herod – pojedynkować będą się oni na śmierć i życie.

Cort, skazaniec prowadzony w kajdanach, jest opluwany i wyszydzany przez mieszkańców miasteczka. Przypomina więc prowadzonego na śmierć Chrystusa. Także w tym co mówi i robi (cytuje Pismo Święte; widzowie będą też świadkami swego rodzaju zmartwychwstania).

Biblijne nawiązania i inspiracje są więc tu ewidentne i chociażby dla tych wątków warto „Szybkich i martwych” obejrzeć (w klasycznych filmach biblijnych oglądaliśmy często pojedynki gladiatorów i chrześcijan rzucanych lwom na pożarcie - tu mamy wspomniany już turniej, konkurs strzelecki, w którym kolejni "gladiatorzy"-rewolwerowcy idą na pewną śmierć).

Mocną stroną filmu jest też obsada, bo prócz wspomnianych już Gene’a Hackmana i Russela Crowe’a na ekranie pojawiaj a się także Sharon Stone i Leonardo DiCaprio.

Warto sprawdzić, jak Samowi Raimiemu wyszła próba odnowienia westernowego gatunku.

*

Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego

« 1 »

Piotr Drzyzga