Japonia uczy cierpliwości w głoszeniu słowa i czekaniu na jego owoce. Nie jest to kraj chrześcijański, a dla 99 procent jego mieszkańców papież i Kościół są pojęciami abstrakcyjnymi.
Chrześcijaństwo kojarzy się Japończykom głównie z prowadzonymi przez Kościół dziełami miłosierdzia oraz przedszkolami, szkołami i uniwersytetami, które cieszą się doskonałą renomą. Jednak w wielu z tych placówek nie ma ani jednego katolickiego ucznia. W 126-milionowym społeczeństwie chrześcijanie stanowią mniej niż 1 proc. populacji, z czego katolicy zaledwie 0,35 proc. – W praktyce oznacza to 500 tys. japońskich katolików i 600 tys. ochrzczonych migrantów, głównie z Peru, Brazylii, Meksyku, Wietnamu i Filipin. Ich obecność zdecydowanie zmienia geografię naszych parafii – mówi arcybiskup stolicy kraju Tarcisio Isao Kikuchi. Wspomina swoistą rewolucję duszpasterską, którą przeżyła ostatnio jedna z wiejskich parafii w okolicach Fukushimy. – Wspólnota liczyła 20 starszych wiernych, a z dnia na dzień dołączyło do niej 40 młodych Filipińczyków. Dla Japończyków było to wielkie wyzwanie, bo oni inaczej wyrażają swą wiarę – mówi abp Kikuchi, który ma za sobą lata misyjnej pracy w Afryce. Docenił to Franciszek, pierwszy raz mianując misjonarza arcybiskupem Tokio. – Normą staje się, że podczas liturgii używamy różnych języków. Migranci są ewangelizacyjną szansą. Japończycy w swej naturze mają tendencję do zamykania się i są nieufni wobec obcych. Stąd przyjęcie cudzoziemców i włączenie ich do naszej wspólnoty jest poważnym wyzwaniem – mówi ks. Ignacio Martinez, który kieruje komisją ds. społecznych w japońskim episkopacie. Wyznaje, że jego latynoski styl działania nieraz szokuje przywykłych do precyzji Japończyków. Parafie w całości utrzymywane są przez wiernych, którzy przeznaczają na to określony procent swych dochodów. Stąd ofiary na tacę są niewielkie. Stosunkowo rzadko zamawiane są też intencje mszalne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska