Cały dzień marzę o seksie – nuciła pięcioletnia Jennea, gdy jej ojciec wszedł do pokoju. Brian „Head” Welch zbaraniał. To koniec. Odchodzę – napisał w mejlu do kumpli z KoRna – kapeli, z którą sprzedał 32 miliony płyt.
– Poczułem nagle tyle miłości! I nie było w tym żadnego potępienia! Tyle miłości... Jakby całe niebo się otworzyło i na mnie spłynęło. Na drugi dzień wyrzuciłem wszystkie moje prochy do kibla. „Head” przyjął chrzest. Zanurzył się w falach Jordanu. Czy jego nawrócenie nie było jedynie kaprysem rockowego idola? Czas pokaże. Niebawem po doświadczeniu „odgórnej” pomocy gitarzysta założył w Indiach sierociniec, adoptując 212 maluchów.
Na koncertach w Warszawie i na całym świecie modli się: – Zbaw mnie ode mnie samego. „Save me from myself” – tak brzmi tytuł jego płyty i książki, która rychło stała się bestsellerem (jej tłumaczenie ukazało się właśnie po polsku). Opowiada w niej strona po stronie o tym, jak Baranek złamał rockowego twardziela. – Nie czuję ani nienawiści, ani lęku, ani gniewu, ani smutku. Mam tyle pokoju wewnątrz. Mogę iść do każdego i podzielić się miłością – wyznaje. Gra ostro. Jego teksty i teledyski mogą razić wielu. To nie jest ministrant, który po nabożeństwie wziął do ręki gitarę. To człowiek po przejściach. Trzeba pamiętać, że jego teksty, choć opowiadają o Jezusie, nie są parafrazą katechizmu Kościoła katolickiego. „Head” jest baptystą. Do swoich tatuaży dołożył dwa. Ręce gitarzysty zdobią słowa: „Jesus” i „Love”. Patrząc dziś na swą córkę, mówi wprost: – Bóg uratował moje życie, bym ja uratował ją.
Miecz Goliata
Gdy słuchałem przed laty krążków „KoRn” (na okładce dziewczynka na huśtawce; obok niej na ziemię pada przerażający cień Nożycorękiego), „Life is peachy” (na okładce chłopczyk, za którego lustrzanym odbiciem czai się monstrualny cień) czy „Follow the leader” (na okładce dziewczynka skacząca wprost ku przepaści), nie mieściło mi się w głowie, że współtwórca tych nagrań kiedykolwiek padnie na kolana. A jednak... Drogi Pana nie są naszymi drogami. No dobrze, ale dlaczego ci artyści mówią wciąż tym samym językiem i grają wciąż tak ostre kawałki? – zapyta ktoś. – Czy nie można zastąpić jej pastelowymi anielskimi balladami? Wątpliwości znakomicie wyjaśnia Darek Malejonek, którego niespodziewane świadectwo zbulwersowało przed laty rodzimą opinię publiczną: – Jest w Starym Testamencie fragment, kiedy król Dawid szedł na wojnę z Filistynami i nie miał miecza. Kiedy poprosił kapłana o miecz, ten powiedział: „Jest tylko miecz Goliata, którego zabiłeś”. A wtedy Dawid wziął miecz i powiedział: „Jest to najlepszy miecz”. Zobaczyłem, że muzyka rockowa jest takim mieczem Goliata, który Bóg dał w moje ręce. Dzięki niej możemy teraz ewangelizować młodych ludzi i wyrywać ich ze szponów ciemności. Do tej pory była ona właściwie w rękach demona. Wierzę w to, że wielu młodych nawróci się dzięki muzyce.
Marcin Jakimowicz