Łucja, matka pięciorga małych dzieci, umierała. Ordynator szpitala powiedział, że kobieta jest w stanie przedagonalnym. Jej pociechy i mąż, który w trzy dni osiwiał, ruszyli po pomoc do pewnej śląskiej zakonnicy, zmarłej... dwadzieścia lat wcześniej.
A mąż: „Toż to ta, coś powiedziała o niej, że umrze”. Nie wiedziałam, czy to duch, czy się mam przeżegnać, czy widzę zjawę... Sama przyszła tam na spacer taki kawał drogi! Miałam oczy jak talerze. Czy to nie cud? Uwierzyłam, że tak – mówi doktor Burek. Łucja stopniowo wracała do zdrowia. – Po półtora roku poszła podziękować doktorowi Ciemborowiczowi, dyrektorowi starego szpitala w Raciborzu, i ordynatorowi chirurgii. Powiedziała wtedy: „Panie doktorze, wyście tu wszystko robili, żebym wyzdrowiała, jo wom przyszła podziękować”. On na nią spojrzał i po chwili powiedział: „Pani Stawinoga? Ja myślałem, że pani nie żyje” – opowiada Regina Kampka. Po wyzdrowieniu Łucja zaszła w ciążę. Urodziła szóste, zdrowe dziecko – Marysię.
To także może Cię zainteresować:
MEDALION NA POLU
Doktor Helena Burek jest jednym z ostatnich żyjących mieszkańców Brzezia, którzy osobiście znali siostrę Dulcissimę. Dobrze pamięta jej pogrzeb. – Ksiądz proboszcz powiedział, żeby nikt się nie odważył ubrać na czarno. Byłam więc na tym pogrzebie ubrana na biało – wspomina. Zapamiętała też, że Dulcissima była chora i wspierała się na kuli. Ta młoda dziewczyna ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, czyli marianek, ofiarowywała swoje zdrowie Panu Bogu w różnych intencjach. Gdy jeden z chłopców w Brzeziu oślepł i ogłuchł wskutek powikłań po szkarlatynie, powiedziała jego matce, że chciałaby mu oddać własne oczy albo chociaż jedno oko. Sama słabo już widziała. Wkrótce po tej deklaracji zupełnie oślepła, a chłopak niespodziewanie odzyskał wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu. Lekarz twierdził, że to cud. Chłopiec ten – Jan Darowski – został wybitnym tłumaczem. Przekładał na język angielski m.in. wiersze Herberta, Miłosza i Szymborskiej. Dulcissima była prostą Ślązaczką, wesołą i pełną temperamentu. W dzieciństwie na polu między Zgodą a Nowym Bytomiem znalazła... medalion z siostrą Teresą od Dzieciątka Jezus, wtedy jeszcze niekanonizowaną. Zdziwiła się, ponieważ znała już św. Teresę ze swoich snów. Zaczęła z nią w snach rozmawiać i stała się jej duchową uczennicą. Czasem śnili się jej też Jezus i Maryja. Nie chwaliła się tym, ale inne siostry słyszały, jak mówiła przez sen. Fragmenty tych rozmów robiły na świadkach ogromne wrażenie. Siostra Dulcissima wzywała do żarliwej modlitwy – na pierwszym miejscu za księży. To była jej misja. Nie była przy tym naiwna – już wtedy, przed II wojną światową, gorąco prosiła Boga, żeby ochronił oblubienicę, czyli Kościół, przed publicznym zgorszeniem ze strony niektórych duchownych. Nie wahała się prosić o ich ukaranie. „Daj nam kapłanów, o Jezu, którzy rozumieją Boga i swoje obowiązki wobec Niego” – pisała. „Wszystkim kapłanom, którzy jeszcze żyją według świętej Twojej woli, daj bogaty połów aż do końca! Nie odrzucaj również kapłanów, którzy przyjęli ducha światowego, ponieważ mogą być jeszcze uratowani” – modliła się. Wzywała też do modlitwy za grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące.
***
Tekst ukazał się w specjalnym wydaniu "Gościa Niedzielnego" na pielgrzymkę kobiet do Piekar Śląskich 2019.