100 lat temu, w nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 r., wybuchło pierwsze z trzech Powstań Śląskich. Wybuchło spontanicznie, trwało zaledwie osiem dni i zakończyło się militarną porażką. Miało jednak wpływ na decyzje podejmowane na konferencji pokojowej w Paryżu.
Działania te nazywa się czasem powstaniem oleskim, walki objęły bowiem głównie powiaty kozielski, kluczborski i oleski. Nie miały one szans powodzenia i niezadługo zostały stłumione przez oddziały Grenzschutzu (dywizja niemiecka skierowana specjalnie na Górny Śląsk w listopadzie 1918 r.) - wykazały jednak wyraźnie, że sytuacja dojrzała do szerszego zrywu.
"Wypadki rozgrywające się na Górnym Śląsku w pierwszej połowie sierpnia 1919 r. znalazły się poza zasięgiem oddziaływania przywódców POW. Tym bardziej że organizacja przeżywała pewien kryzys wewnętrzny, spowodowany utworzeniem drugiego kierownictwa poza obszarem Górnego Śląska" - pisał historyk Jan Przewłocki.
Miał na myśli powstanie Głównej Komendy POW w Piotrowicach, co było swego rodzaju buntem kilku lokalnych komendantów organizacji przeciwko biernej postawie Komitetu Wykonawczego. A nie był to czas na bierną postawę. 15 sierpnia oddziały Grenzschutzu dokonały w Mysłowicach masakry strajkujących polskich górników i ich rodzin, otwierając do nich otwarty ogień i zabijając dziesięć osób (w tym dwie kobiety i dziecko). To wydarzenie przelało czarę goryczy. W praktyce jednak to nie Komitet Wykonawczy ani Główna Komenda POW dały ostateczny sygnał do powstania. Zrobił to Maksymilian Iksal, rozpoczynając ze swoim oddziałem walkę w powiecie pszczyńskim w nocy z 16 na 17 sierpnia. Dopiero pod wrażeniem trwających już starć Komitet Wykonawczy wydał rozkaz do zrywu.
"W ciągu kilku godzin prawie cała wschodnia część rejencji opolskiej została objęta walkami []. Na czele powstania stanęło specjalnie powołane dowództwo, którym kierował Alfons Zgrzebniok" - - zauważał dalej Jan Przewłocki. Istotnie. W powiecie pszczyńskim stanęło do walk ponad 2 tys. osób, uzbrojonych oficjalnie w blisko tysiąc sztuk różnego rodzaju broni palnej. Choć tu szacunki nie mogą być precyzyjne - jak zauważał autor cytowanego wyżej raportu, "broń była wszędzie".
Inicjatywa Iksala miała swoje plusy i minusy. Do pierwszych trzeba zaliczyć samą iskrę do podjęcia akcji, do drugich jednak - utratę elementu zaskoczenia, który był głównym atutem Polaków. Niemieckie siły na Śląsku były znacznie liczniejsze i zdecydowanie lepiej uzbrojone. Otwarta konfrontacja była dla strony polskiej zgubna. Mimo to początkowo powstańcy odnosili znaczące sukcesy. Zdobyto folwark Gołkowice, biorąc do niewoli silny oddział niemiecki; opanowano Godowo, następnie Tychy i Paprocany. To ostatnie miejsce było ważne o tyle, że zdobyto tam cztery działka polowe i karabiny maszynowe. Pod Giszowcem z kolei pozyskano cenny sprzęt łączności.
Gorzej poszło walczącym w powiecie katowickim. I tam jednak odnotowano sporo sukcesów - zdobyto m.in. Bogucice i Dąbrówkę Małą. Ale wobec zastosowania przez Niemców ciężkiego sprzętu bojowego, m.in. pociągu pancernego, powstańcy wkrótce zostali zmuszeni do wycofania się za granicę polską. Trzeba jednak zauważyć, że potrafili czasem poradzić sobie nawet z pociągami pancernymi. Wspomina się o tym w "Komunikacie operacyjnym szefa Oddziału III Sztabu Generalnego Dowództwa Naczelnego WP" z 19 sierpnia 1919 r. Dokument ten daje przy okazji niezły wgląd w sytuację zrywu dwa dni po rozpoczęciu działań:
"Dnia 17 bm. wedle nadeszłego meldunku z 6 dywizji piechoty, wybuchło powstanie na Górnym Śląsku. POW zaatakowało Niemców w Piotrowicach, zajęło Godów i Gołkowice i zdobyło 1 k.m. [karabin maszynowy - przyp red.] - 8 jeńców. W rękach POW znajdować się mają: Katowice, Tychy, Urbanowicze, Paprocany, Jedlina, Stary Bieruń, Bojszów, Wołów. Wieczorem toczyła się walka w Mikołowie. W nocy miano napaść na Nowy Bieruń i Blassowitz. Wedle dziś nadeszłych meldunków powstanie, które w okolicy Piotrowic na razie nie udało się, przeniosło się w Rybnickie. Powstańcy zajęli podobno miejscowości: Czernica, Rydułtów, Pszów, Birłółtów, Pruszowice, Gotartowice, Rowień, Boguszowice i Klokoczyn. Ruch ten posuwa się podobno w kierunku Raciborza. W Pszowie zabrano Niemcom 14 k.m. i rozbito nadchodzącą pomoc. W Parciszowicach zniszczono pociąg pancerny i zniesiono 1 szwadron konnicy".
Zacięte walki toczyły się także w okolicach Bytomia, by wspomnieć choćby Godulę, Szombierki, Lipiny czy Łagiewniki. Wszędzie jednak po pewnym czasie Niemcy zdobywali przewagę, stopniowo wypierając powstańców, którzy wycofując się, zazwyczaj przekraczali granicę polską. Bywało, że nie przeszkadzało to Niemcom w prowadzeniu dalszego ostrzału. W raportach nieustannie przewija się wątek ostrzeliwania przez Niemców terytorium Rzeczypospolitej, na którym stacjonowały często oddziały Wojska Polskiego.
Polska armia nie przyszła jednak powstańcom z pomocą. "Oddziały górnośląskie, wycofując się przez granicę na naszą stronę, dają wyraz rozgoryczeniu z powodu niewzięcia udziału w walce naszych wojsk" - zauważał autor powyższego raportu. Takie jednak były wyraźne rozkazy Naczelnego Dowództwa WP. Mówi o tym jasno depesza z 19 sierpnia:
"Ze względu na meldowane rozruchy na Górnym Śląsku należy oddziałom powtórzyć rozkaz zabraniający przekroczenia granicy i linii demarkacyjnej bez rozkazu Naczelnego Dowództwa, ponieważ ta sprawa ma polityczne strony i może być tylko przez Naczelne Dowództwo w porozumieniu z rządem rozstrzygnięta".
Ostatnie poważniejsze akcje bojowe rozegrały się w Mysłowicach, gdzie lokalny oddział przystąpił do oblężenia miasta. Bezskutecznie jednak. Tamtejszy Grenzschutz przerwał je silnym kontrnatarciem, które zmusiło Polaków do odwrotu. 24 sierpnia główny komendant zrywu por. Alfons Zgrzebniok wydał rozkaz zaprzestania walk.
Stosunek polskiego rządu do I Powstania Śląskiego był wyraźnie niechętny. Głównie z tego powodu, że działania te mogły zaważyć na rozmowach prowadzonych wówczas w Wersalu. Decyzja w sprawie przeprowadzenia plebiscytu była w momencie rozpoczęcia walk już podjęta, obawiano się więc, że zryw zostanie potraktowany jako próba podważenia przez Polskę decyzji mocarstw. Inna rzecz, iż dopatrywano się tu czasem prowokacji - bądź to niemieckiej, bądź komunistycznej. Delegacja powstańcza szukała pomocy rządu. "Dnia 19 VIII przed południem przybyli delegaci od POW i ludności Górnego Śląska [] przedstawiając sytuację powstańców jako bardzo groźną i prosząc o natychmiastową pomoc" - pisał gen. Józef Haller. On sam również postrzegał wybuch walk jako skutek niemieckiej prowokacji i właśnie dlatego był zdania, że powstańcom należy pomóc. Jak pisał:
"Ze względu na to, że powstanie na Górnym Śląsku jest wynikiem planowych prowokacji niemieckich, które doprowadziły ludność do tak rozpaczliwego stanu, że w razie zgniecenia powstania Niemcy postarają się zemścić właściwymi im metodami na Ślązakach, co przesądzi sprawę plebiscytu i pociągnie za sobą utratę Śląska, uważam niezwłoczne wkroczenie 2 dywizji strzelców jako dywizji koalicyjnej do Śląska za konieczne, gdyż każdy dzień zwłoki może przynieść nieobliczalne szkody".
Generał nie mylił się - po zdławieniu powstania Niemcy istotnie mścili się na jego uczestnikach i ich rodzinach, przeprowadzając aresztowania, rabunkowe rewizje, brutalne przesłuchania czy po prostu pobicia. Nie starano się nawet tego ukrywać, zatem informacje o niemieckim terrorze szybko dotarły także do Paryża, z którego szybko, bo już pod koniec sierpnia, przyjechała na Górny Śląsk międzynarodowa misja wojskowa po kierownictwem francuskiego generała Charles'a Josepha Duponta. Dopiero to załagodziło sytuację, choć formalne porozumienie w tej sprawie z Berlinem zawarto dopiero w październiku 1919 r. Zgodnie z podjętymi wówczas ustaleniami wycofane zostały ze Śląska regularne wojska niemieckie.