- Dlaczego sakrament ten bywa zapomniany i przez wielu niedoceniany? Przez fakt, że kiedyś zaopatrzono go w nazwę "ostatnie namaszczenie". To tak, jakby na opakowaniu niezwykle cennego lekarstwa umieścić trupią czaszkę - mówił o. Bogdan Kocańda na Hali Lipowskiej 10 sierpnia.
Kustosz rychwałdzkiego sanktuarium zaprosił do refleksji: czy Bóg chce, byśmy cierpieli? - Alicja Lenczewska mówi, że przez cierpienie można w najlepszy sposób rozwijać się duchowo, ponieważ chroni ono przed pychą. Nigdy się nie zastanawiałem, czy cierpienie ma taki wymiar. Czy jest ku mojemu rozwojowi duchowemu. Nikomu nie życzę, aby cierpiał... - mówił, podkreślając, że Chrystus nie przyszedł po to, aby zlikwidować cierpienie na ziemi, ale postanowił je uświęcić. - W Jego ręku cierpienie stało się narzędziem zbawienia świata. I w tym cierpieniu objawił nam swoją nieskończoną miłość do nas. W ten sposób nadał ludzkiemu cierpieniu sens. Człowiek, cierpiąc, może ubogacać siebie i innych. W tej sytuacji nie dziwmy się, że wśród sakramentów zostawił i taki, który jest narzędziem uświęcania naszego cierpienia. Myślę o sakramencie namaszczenia chorych. Jest to sakrament, który chyba najmniej rozumiemy - zauważył o. Kocańda, jednocześnie przytaczając fragmenty z Ewangelii św. Marka i Listu św. Jakuba, mówiące o namaszczaniu chorych olejem w kontekście modlitwy o uzdrowienie.
Do dziś olej konsekrowany w katedrze w Wielki Czwartek jest znakiem tego sakramentu.
Ks. Adam Ciapka z Sopotni Małej namaszcza rychwałdzkim olejkiem radości.- Jak jest jego skutek? Pierwszy i widoczny to poprawa zdrowia chorego - podkreślił o. Bogdan, przytaczając przykład z własnej posługi sakramentalnej, kiedy umierająca matka po przyjęciu sakramentu w jednej chwili odzyskała siły. - Ten sakrament poddźwiga chorego - mówił franciszkanin.
Drugim skutkiem sakramentu namaszczenia chorych, tym razem w dziedzinie ducha, jest oczyszczenie z grzechów, - I to też chcę powiedzieć jasno. Są osoby, które nie mogą przyjmować sakramentu Komunii św., ponieważ są chore - mówił o. Kocańda, przywołując przykład mamy, która upierała się, by jej dziecko, karmione przez sondę, mogło przyjąć Komunię św., by córka "mogła pójść od nieba”... Ojciec Bogdan tłumaczył, że obok sakramentu chrztu także namaszczenie chorych daje taką łaskę.
Franciszkanin mówił i o tym, że wiele osób traktuje namaszczenie chorych z lekką obawą. Tymczasem: - Gdyby człowiek popełnił grzech ciężki, a nie mógłby się spowiadać, czyli nie mógłby skorzystać z sakramentu pokuty, to wtedy ten sakrament gładzi grzechy. To jest wielki dar, ale głównym celem, o którym zapominamy najczęściej, jest pomoc do wykorzystania czasu cierpienia i zachowania godnej postawy. Cierpienie bowiem jest wielką próbą dla każdego. Nie ma mocnych w tej dziedzinie - zauważył o. Kocańda. - W religii chrześcijańskiej cierpienie jest przede wszystkim próbą wiary, że Bóg jest miłością, dlatego że w naszym życiu nie rozumiemy sytuacji, jak wszechmocny Bóg, mogąc usunąć cierpienie, pochyla się nade mną i zgadza się na moje cierpienie. I tu jest potrzebna łaska odkrycia sensu cierpienia.
Jak mówił o. Kocańda, sakrament ten pozwala człowiekowi wykorzystać cierpienie dla udoskonalenia własnego i dla zbawienia świata. Sam gest namaszczenia jest obecny już w Starym Testamencie, gdzie namaszczano na królów, proroków, kapłanów. - Królewska, prorocka i kapłańska misja Kościoła wypełnia się w tym człowieku, który jest dotknięty chorobą i który sam nie może zawalczyć o własną godność - dodał o. Kocańda.