Wszyscy, którzy widzą, jaki jest teraz szczęśliwy, mówią: "Ty jesteś przykładem na to, że pieniądze szczęścia nie dają".
Po raz pierwszy poczuł, że nie jest szczęśliwy. Miał wszystko, a nie widział sensu życia. Grzechy waliły po sumieniu. - Pomyślałem, że muszę coś zrobić ze sobą. Ludzie dookoła mnie mówili: "Co się z tobą dzieje? Stało się coś? Jesteś taki ponury. Masz depresję?". A ja kilkanaście lat nie byłem u spowiedzi. Prosiłem Pana Boga, żeby mi pokazał, jak mam się z tego wyrwać.
Boże, co mam robić?!
Nie znał żadnych księży, z parafią też nie miał wiele wspólnego. Pan Bóg sam wskazał kierunek. - Mama mojej koleżanki miała problem natury duchowej - opowiada. - Poprosiła mnie, żebym ją zawiózł do oblatów w Poznaniu. Planowałem poczekać na nią na parkingu, ale się uparła, żebym wszedł z nią do środka. W rozmównicy spotkaliśmy starszego księdza. W pewnym momencie zirytowałem się na moją znajomą i nerwowo zareagowałem. Ojciec tylko się uśmiechnął i powiedział coś uspokajającego.
Spokój zakonnika mu zaimponował. Przelał trochę pieniędzy na konto misji oblackich. Dostał list z podziękowaniami, czego absolutnie nie chciał i nie oczekiwał, więc rozzłoszczony po raz drugi, wrócił z awanturą do klasztoru. - Piętnaście minut później byłem już wpisany na listę Przyjaciół Misji - śmieje się. - A potem przez trzy dni przychodziłem do tego ojca i rozmawialiśmy. Opowiedziałem mu całe życie. A na końcu się wyspowiadałem. Jakby mi ktoś trzy tony z pleców zdjął!
Zaczął chodzić regularnie do kościoła. Najpierw tylko w niedzielę, potem coraz częściej. - Przypominałem sobie proste modlitwy: "Ojcze Nasz", "Pod Twoją obronę"... Odkrywałem na nowo nabożeństwa. Ale ciągle było mi mało. Pytałem: "Boże, co mam robić?". Znajoma podpowiedziała: "Musisz otworzyć Pismo Święte. Tam, gdzie się otworzy, będzie odpowiedź". Otwieram, otwieram i echo. Nic nie rozumiem!
No, idź!
W końcu zażądał: "Panie Boże, daj mi czarno na białym, co mam dalej robić ze swoim życiem!". Na drugi dzień podwładna wynosiła odpady z produkcji i wśród nich znalazła małą obrączkę ze spotkania młodych na Lednicy. A w środku wygrawerowany napis: J 21,17. - Przyniosła mi ten gadżet, a ja dwa razy wziąłem do ręki Pismo Święte, żeby sprawdzić ten fragment Ewangelii i za każdym razem odkładałem je z powrotem na półkę - wyznaje. - Za trzecim razem się zdecydowałem i po przeczytaniu ugięły mi się nogi. Bo to był opis momentu, gdy Chrystus mówi do Piotra: "Paś owce moje"... Stoję z gębą rozdziawioną i czuję, że On się śmieje do mnie: "No idź, Piotrek!".
Miał 35 lat, udziały w dobrze prosperującej firmie, świetnie zarabiał i wstąpił do zakonu. Dla wszystkich to był szok. Nawet prezes firmy próbował namówić go do wzięcia czasowego urlopu i wstrzymania się z decyzją o całkowitej rezygnacji z pracy. - Dobrze się stało, że go nie posłuchałem. Przykładając rękę do pługa, nie należy odwracać się wstecz.
Z pierwszych rekolekcji, przed wstąpieniem do zakonu, chciał uciekać. - Miałem prawie 36 lat, reszta chłopaków była z gimnazjum. Nawet się nie rozpakowywałem. Ale wieczorem rekolekcjonista puścił film. Oczywiście "Pasję" Mela Gibsona. Usłyszałem wyraźny głos w sercu: "Dla mnie tu jesteś, nie dla nich". I zostałem.