Wszyscy, którzy widzą, jaki jest teraz szczęśliwy, mówią: "Ty jesteś przykładem na to, że pieniądze szczęścia nie dają".
Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zostać księdzem. Nigdy! Nawet nie byłem ministrantem - opowiada ks. Piotr. - Na Mszę chodziłem, bo tak rodzice kazali. Ale kiedy skończyłem 15 lat, wyjechałem do szkoły do Poznania i to był właściwie początek mojego odejścia od Kościoła.
Nigdy nie byłem szczęśliwy
Szkoła, studia, praca, zawodowy prestiż, coraz większe pieniądze. - Myślałem, że Pana Boga za nogi złapałem. Zarabiałem dziesięć razy tyle co moi rodzice. Stać mnie było właściwie na wszystko. I nigdy nie byłem szczęśliwy.
Mówią, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pomimo świetnych zarobków i wysokiej pozycji zawodowej Piotr ciągle odczuwał jakiś niedosyt. Pracował coraz więcej i więcej. Czasem nocował w firmie. Kiedy nie pracował - imprezował. Otaczali go rozrywkowi znajomi. - Nie narzekałem na brak powodzenia. Miałem wiele kobiet - przyznaje. - Nie chciałem się wiązać na zawsze, nie szukałem stałego związku. Nie myślałem o małżeństwie, nie chciałem zakładać rodziny, więc dziewczyny w moim życiu często się zmieniały. Myślałem jednak o sobie, że jestem "w porządku", bo sam nie rzucałem tych dziewczyn - to one ze mną zrywały. Po prostu byłem takim gnojem...
Powtarza raz po raz, że pieniądze nie przynosiły mu szczęścia. Przypomina sobie znajomych i przyjaciół, którzy podobnie jak on nie musieli się głowić, jak przeżyć od pierwszego do ostatniego. Ich twarze też nie wyrażały szczęścia. Może dlatego młodzi biznesmeni podnosili sobie nastrój za pomocą środków odurzających. - Dziś myślę, że to Pan mnie ochronił i w całej swojej karierze nie sięgnąłem nawet po marihuanę - dzieli się Piotr.
Zawaliłem życie
Pierwszy strzał od Pana Boga padł w 2004 roku. Na ekrany kin weszła "Pasja" w reżyserii Mela Gibsona. - Film był kontrowersyjny, z wielu stron dochodziły mnie głosy krytyki - opowiada. - Po wyjściu z kina stałem jak wmurowany na środku chodnika. Tak mną to wstrząsnęło. Zacząłem dostrzegać rzeczy i osoby, na które nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi. Na przykład biedaka grzebiącego w śmietniku. Więc tak stałem i nie wiedziałem, dokąd pójść...
Może gdyby wybrał kierunek dom, wszystko potoczyłoby się inaczej. Pan Bóg szybciej by go dogonił. Ale poszedł do pracy, tam spędził noc. Znów wkręcił się w tryby finansowej machiny i przez następny rok żył jak do tej pory.
Aż przyszedł kwiecień 2005 roku i wielkie rekolekcje choroby i umierania papieża Jana Pawła II. - Oglądałem w telewizji relację za relacją i odkrywałem wielkość staruszka, którego wcześniej krytykowałem, który nie miał dla mnie specjalnej wartości. I nagle zobaczyłem w tym człowieku drugiego Chrystusa. Przypomniał mi się zmiażdżony Jezus z "Pasji". W tym momencie bardzo mocno uświadomiłem sobie, że Chrystus nie umarł za jakiś abstrakcyjny świat, za ogólnikowych "wszystkich ludzi". Umarł konkretnie za mnie, bo to ja zawaliłem życie.