Naukowcy z Buenos Aires nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego z Hostii trysnęła krew. A ja, walcząc z sennością, klęczę na adoracji, rozmyślając o dwóch bramkach Milito strzelonych w finale Ligi Mistrzów.
Jak to się robi w Ameryce
Mija kwadrans adoracji. Choć to trudne, staram się nie patrzeć na zegarek. Z opłatka w kościele oblatów nie kapie ani kropla krwi. Zmienia się „spis lokatorów”. Niektórzy wstają, inni przychodzą. Ruch nieustającej adoracji przez ludzi świeckich to nowe zjawisko, zainicjowane przed 30 laty w USA. W 1981 r. ks. M. Traynor, jeden z kapłanów parafii w Los Angeles, zaniepokojony ogromnym wzrostem przestępczości i narkomanii w dzielnicy, postanowił spędzać godzinę tygodniowo na adoracji. Zachęcał też do tego swych parafian. Niebawem powstał łańcuch osób, które zaczęły nieustannie modlić się przed monstrancją. W ciągu roku dzielnica doznała znacznego przeobrażenia, a w ciągu kilku lat poziom przestępstw gwałtownie spadł. Inicjator akcji poleciał w maju 1986 r. do Rzymu. Jan Paweł II z radością wysłuchał jego sprawozdania, a na zakończenie podarował amerykańskiemu księdzu monstrancję z napisem: „Totus Tuus”. Obecna przy tym była Matka Teresa z Kalkuty. Ona sama powiedziała kiedyś: „Kiedy nie wiesz, jaką decyzję masz podjąć, spędź noc przed Najświętszym Sakramentem. Rano podejmiesz właściwą decyzję, chociaż nie zawsze po ludzku będzie wydawała się dobra”.
Świat pędzi. Nie trać czasu – słyszymy z każdej strony. Każda sekunda musi być zagospodarowana. Jak tracić czas dla Boga? – pytam klarysek. – Staliśmy się dziś kolekcjonerami wrażeń. Przychodzimy na adorację i narzekamy: nic się nie dzieje. Wieje nudą. Cisza. Można się dobrze przespać, ale nic więcej. Wielu ludzi paraliżuje ta rzeczywistość. Tymczasem Pan naprawdę przemawia w ciszy. To nie slogan. Przemawia swą obecnością – opowiada s. Rafaela. – Czasem można niemal namacalnie wyczuć Jego obecność. Człowiek czuje się otulony ciepłem, pokojem. Adoracja odziera nas z powierzchowności, chaosu, pośpiechu. Można usiąść i popatrzyć w oczy Bogu. Kiedyś dowiedziałam się, że jedna z bliskich mi osób popełniła samobójstwo. To zdarzyło się w nocy, w której miałam adorację. Pamiętam, że po tym, gdy dwie godziny spędziłam sam na sam z Jezusem, byłam zdumiona swoją reakcją. Czułam wyraźnie, że niesie mnie łaska. Nie było histerii, raczej doświadczenie, że nie jestem sama. Byłam w Jego dłoniach, niemal namacalnie. To doświadczenie trwało kilka dni. To był dalszy ciąg tej adoracji. Wielkie poczucie bliskości. Rozbraja mnie jedno zdanie z Testamentu św. Franciszka – dopowiada s. Bonawentura. – „Na tym świecie nie widzę niczego wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego, tylko Jego Najświętsze Ciało i Najświętszą Krew” – pisał. A innym razem modlił się: „O wzniosła pokoro! O pokorna wzniosłości, bo Pan wszechświata Bóg i Syn Boży tak się uniża, że dla naszego zbawienia ukrywa się pod niepozorną postacią chleba!”.
Dłużej już nie mogę!
Po 750 latach jego duchowy syn o. Pio notował: „Przed zespoleniem się z Jezusem w Komunii czuję, jakby moje serce przyciągała jakaś wyższa siła. Odczuwam tak wielki głód, że jeszcze trochę, a skonałbym z bólu. Po przyjęciu Jezusa w Sakramencie ten głód i pragnienie powinny zostać zaspokojone, a tymczasem stają się one jeszcze dotkliwsze. Z chwilą, gdy znajdę się już w posiadaniu tego najwyższego dobra, doznaję tak wielkiej słodyczy, że z trudem powstrzymuję się od powiedzenia Jezusowi: dosyć, dłużej już nie mogę!”. Też mam ochotę wyszeptać: dosyć, dłużej już nie mogę! Ale moje intencje są inne niż świętego stygmatyka. – Rozproszenia to rzecz jak najbardziej normalna – uspokajają klaryski. – Nie trzeba z nimi za wszelką cenę walczyć. Lepiej je zaakceptować. Powiedzieć: Panie, zobacz, jaka jestem. Rozproszenia są częścią mojego życia, pokazują mi prawdę o mnie samej.
Wyrzuty sumienia pokazują niezabliźnione rany czy osoby, którym powinnam przebaczyć. Musimy dać sobie trochę czasu, by cały ten hałas opadł, uleciał. Pan jest ponad czasem. – Mistrz nowicjatu uczył nas: jeśli masz ochotę wyjść z kaplicy, pozostań w niej jeszcze przez pięć minut – dopowiada kapucyn o. Piotr Jordan Śliwiński, założyciel Szkoły dla spowiedników. No dobrze… Jeszcze pięć minut. Kolejne rozproszenie. Może już czas, by stając oko w oko z Tym, który przedstawia siebie „Jestem, który jestem” i powiedzieć szczerze: „Panie, jestem, jaki jestem”. Uspokajają mnie genialne w swej prostocie słowa mistrza benedyktyńskiego o. Johna Chapmana: „Jedyny sposób na modlitwę to modlitwa. A sposób na to, żeby modlić się dobrze, to modlić się dużo. Im mniej się modlimy, tym gorzej nam to idzie. Módl się, jak potrafisz i nie próbuj się modlić, jak nie potrafisz”. A swoją drogą: pierwsza bramka Milito była naprawdę znakomita.
Marcin Jakimowicz