– Pański syn wyżej zajdzie od pana – powiedziała do dyrektora dziennika „La Stampa” sprzątaczka. Alfredo Frassati po cichu marzył o tym, by Piotr Jerzy przejął kiedyś po nim gazetę.
W redakcji dziennika „La Stampa”, co po włosku znaczy „Prasa”, powoli milkł zgiełk rozmów i stukot maszyn do pisania. Na korytarzu słychać było już tylko kroki właściciela gazety, senatora Alfreda Frassatiego. I kogoś jeszcze. Marianna Cerutti froterowała podłogi. Była ubogą kobietą, która dobrze znała biednych mieszkańców Turynu. – Pański syn wyżej zajdzie od pana – powiedziała odważnie do dyrektora. Pan Frassati po cichu marzył o tym, by Piotr Jerzy przejął kiedyś po nim gazetę. A może nawet zostanie ważnym politykiem? – zastanawiał się. Dlatego słowa sprzątaczki tylko rozpaliły w nim ciekawość i wyobraźnię. Jak wysoko może zajść ten chłopak?...
Sekrety Piotra Jerzego
Marianna pomyślała zupełnie o czymś innym niż senator. W przeciwieństwie do niego znała niektóre sekrety Piotra Jerzego. – Wybieram się dziś na podboje – słyszała nieraz od studenta. – Podboje… - uśmiechała się. – Chłopak rusza pomagać najbiedniejszym. Znów wróci do domu bez złamanego grosza w portfelu. A może nawet bez butów.
Kiedyś rzeczywiście ktoś widział go, jak wraca w samych kapciach. Swoje trzewiki oddał bosemu człowiekowi.
Pan Alfred Frassati nie był osobą wierzącą. Ale nigdy też nie mówił źle o Kościele, czego w tamtym czasie nie można było powiedzieć o wielu osobach w jego kraju. Blisko 100 lat temu coraz więcej Włochów wyznawało poglądy wrogie chrześcijanom. Pan Frassati zaś swoim dzieciom w kółko przypominał to, co uważał za najważniejsze: „Kochajcie się”. I jeszcze: „Uczcie się. Bez tego nie zrobicie kariery”. Piotr Jerzy w szkole nie był jednak prymusem, choć starał się uczyć pilnie. I nie myślał wcale o karierze. Nie wiedział też, co to nuda. Wszędzie było go pełno. Codziennie zaglądał do tych dzielnic, do których inni bali się nawet zbliżyć. Odwiedzał w domach biednych robotników. Wcześniej zjawiał się nieraz w okolicznym lombardzie, żeby wykupić ich ubrania. Bywał również w domu dla niepełnosprawnych oraz szpitalu dla trędowatych. Później, gdy wracał już do własnego domu, zdążył krótko porozmawiać z przyjaciółmi. I zaplanować kolejną wędrówkę w góry. W domu wsiadał jeszcze na Parsifala, niesfornego konia swojego taty. Tylko Piotr Jerzy potrafił utrzymać się w jego siodle i pędzić na nim przez dziesiątki kilometrów.
Marne kieszonkowe
Nauczycielka niemieckiego była w szoku, gdy dowiedziała się, do jakich dzielnic chodzi jej uczeń. – Przecież tam cuchnie nędzą, chorobami i zepsuciem. Co tam robi porządny młodzieniec, z takiej dobrej, bogatej rodziny? – spytała wprost.
– Pan Jezus przychodzi do mnie codziennie w Komunii Świętej. A ja odwzajemniam się Mu, jak mogę, choć nieudolnie, odwiedzając biedaków – odparł spokojnie Piotr Jerzy.
Rzeczywiście, państwu Frassati nie brakowało pieniędzy. Co nie znaczy, że ich syn mógł liczyć na spore kieszonkowe. Dostawał tylko na to, co najpotrzebniejsze. A swoje rachunki miał zapisywać w notesie. Rodzice nie ufali mu do końca. Wiedzieli, że każdego wolnego lira odda biednym. Tu zaczynała się niełatwa sztuka oszczędzania dla innych. Jako 11-latek zbierał na przykład sreberka od czekolady i znaczki dla misjonarzy. Rezygnował z własnych przyjemności, odkładając drobne sumy na specjalną okazję. Kiedyś wysypał wszystkie oszczędności do ręki swojej niani. Słyszał, jak mówiła z troską o swoich dzieciach. O tym, czego potrzebują.
– Wracając od babci, która podarowała każdemu z nas po dwa liry – wspomina jego siostra Łucja – zaczęłam wyliczać mnóstwo drobnych i pięknych rzeczy, które będę mogła kupić za te pieniądze. Piotr Jerzy niespodziewanie powstrzymał moją bujną wyobraźnię, mówiąc: „Nic nie będziemy kupować, damy te pieniądze jakiemuś biednemu człowiekowi” – opowiada Łucja. I dodaje, że spotkali człowieka proszącego o jałmużnę.
Kwiaty dla biednych
Innym razem, w czasie wakacji 13-letni Piotr Jerzy wpadł na nowy pomysł: „Trzeba hodować kwiaty w Alassio i sprzedawać je w Turynie na pomoc biednym”.
– A co z drogim transportem? To ponad 150 km – ktoś dopytywał. – Możemy przecież przewozić kwiaty na rowerach – odpowiedział chłopak.
Któregoś dnia, gdy po lekcji koledzy gwarnie wybiegli ze szkoły, 17-letni Piotr Jerzy zatrzymał się przy woźnym, Ernesto Fassone. Zauważył smutek na jego twarzy. – Co się stało? – zapytał go. – Umarł mój czternastoletni jedynak – usłyszał. Uczeń postał jeszcze z woźnym dłuższą chwilę, żeby go pocieszyć. A równo rok później zagadnął pana Fassone: – Dziś dzień śmierci pańskiego syna. Będę o nim pamiętał przy komunii – szepnął. Mężczyzna z trudem opanował łzy.
– Widzę wokół biedaka czy kogoś dotkniętego nieszczęściem jakieś szczególne światło, którego my nie mamy – zwierzył się któregoś dnia przyjacielowi Piotr Jerzy Frassati.
Piotr Sacha