Jedna z pięciu największych znanych w historii świata megapowodzi zdarzyła się w rejonie Suwałk kilkanaście tysięcy lat temu. Do dziś widać jej skutki. Przełomowe odkrycie naukowców z Torunia zmienia myślenie o krajobrazie Europy Środkowej i wyjaśnia m.in. genezę jeziora Hańcza.
Miejscem, w którym woda spadała z powierzchni lądolodu w kierunku jego podłoża i dalej na przedpole, według ustaleń naukowców z UMK, było m.in. jezioro Hańcza - najgłębsze jezioro w naszej części Europy. "Tam widać ślady silnej erozji pod lodem wywołanej przez wodę, która z wielką siłą rozcinała podłoże i wyrzucała materiał na zewnątrz czoła lądolodu" - opowiada inny autor pracy, prof. Wojciech Wysota.
W czasie powodzi teren zalała woda o głębokości ponad 20 metrów, która płynęła z prędkością ponad 55 km na godzinę. Woda ta podążała systemem pradolin na południowy zachód - najpierw w kierunku dzisiejszej Biebrzy, Narwi, a dalej - w stronę obecnych Niemiec, Morza Północnego, kanału La Manche, aż do Zatoki Biskajskiej - tłumaczą naukowcy. (Morze Północne i Kanał La Manche wówczas nie były ukryte pod wodą, a stanowiły ląd).
Tę gigantyczną powódź sprzed kilkunastu tysięcy lat udało się odkryć przypadkiem. "Przeglądałem Geoportal, gdzie prezentowany jest m.in. lidarowy obraz rzeźby terenu. Szczególną moją uwagę zwrócił rejon Suwałk. Nagle coś zrozumiałem: zobaczyłem formy, które przypominały coś znajomego" - opowiada prof. Wysota.
Jak tłumaczy, na dnie rzeki powstają nieraz - np. w piasku - charakterystyczne kilkucentymetrowe zmarszczki - tzw. ripelmarki. Kiedy oglądał obraz lidarowy okolic na południe jeziora Wigry, dostrzegł w rzeźbie terenu podobne kształty, tylko znacznie, znacznie większe: każda taka zmarszczka miała do 8 metrów wysokości. A to znaczyło, że kiedyś płynęło tędy mnóstwo wody.
Prof. Wysota wiedział, jak w świetle najnowszych badań wyjaśnić istnienie takich ogromnych riplemarków: podobne formy obserwowano w stanie Waszyngton w USA czy na Ałtaju. Tam dokładnie opisano je i wykazano, że powstały one w wyniku wielkich lodowcowych powodzi. A to oznaczało, że z podobną powodzią mieliśmy do czynienia również w naszej części Europy.
Dzięki analizie parametrów tych zmarszczek naukowcy mogli ustalić, jak wiele wody musiało tamtędy płynąć i jak przebiegała w tamtym rejonie powódź. Puzzle zaczęły się składać w całość.
Dr hab. Piotr Weckwerth opowiada, że dotychczas tajemnicą było pochodzenie systemu pradolin Warszawsko-Berlińskiej i Toruńsko-Eberswaldzkiej - równoleżnikowych obniżeń terenu w Polsce i Niemczech. "System pradolin musiał powstać w wyniku przepływu wielkich ilości wody. Nikt jednak nie wiedział, skąd ona miałaby pochodzić. My dostarczyliśmy dowodów, że były to potężne i katastrofalne powodzie lodowcowe, którymi płynęła woda zgromadzona w jeziorach na powierzchni lądolodu. One dawały mnóstwo wody, która kształtowała sieć dolin i pradolin" - opowiada.
Jak dodaje, istnieją dowody na to, że takie powodzie, których źródłem był lądolód, odnawiały się i dochodziło do nich cyklicznie, także w innych obszarach północnej Polski.
W ramach grantu z NCN dr hab. Piotr Weckwerth wraz z zespołem prowadzić będzie bardziej szczegółowe badania dotyczące występowania takich lodowcowych powodzi w plejstocenie.