Nagle ktoś zapalił światło

Przerwał lekturę. Zaczął chodzić od ściany do ściany i powtarzać podekscytowany: „Wierzę, wierzę, wierzę!”. Co zdarzyło się przed południem 17 czerwca 1942 r. w celi śmierci na katowickiej Nikolaistraße, że skazaniec opowiadał, iż właśnie wtedy się narodził?

W testamencie napisanym w czerwcu 1986 r. ks. Franciszek Blachnicki pisał: „W 44 rocznicę moich narodzin”. Hm… Przecież miał wówczas 65 lat, nie 44! „Całe 44 lata mego życia – notował – to jeden krzyk, wołanie tęsknoty za miłością, za oczyszczeniem. Wiele razy było to wołanie głośne wśród łez”.

Co zdarzyło się wtedy, przed 44 laty, że założyciel oazy nazywał tę chwilę swymi narodzinami?

Ludzie jak zwierzęta

Po klęsce kampanii wrześniowej dziewiętnastoletni Franciszek Blachnicki dostał się do niewoli. Udało mu się z niej zbiec i w Tarnowskich Górach rozpoczął działalność konspiracyjną jako komendant oddziału. Niedługo cieszył się jednak wolnością. 27 kwietnia 1940 r. gestapo schwytało go w Zawichoście i wywiozło do obozu w Auschwitz. Więzień z numerem obozowym 1201 spędził za drutami 14 miesięcy, z czego aż 9 w kompanii karnej. Tu przeżył potężny kryzys wartości.

„Obóz koncentracyjny: wielka konfrontacja tego gmachu, który sobie wybudowałem: mojego światopoglądu, moich ideałów z rzeczywistością” – notował. „Wówczas te ideały się załamały. Być dobrym, pomagać innym, spełniać dobre uczynki – piękne słowa, ale spróbuj podzielić się kawałkiem chleba z drugim więźniem, zrób to raz, drugi, trzeci… i koniec z twoim życiem. Przecież teraz chodzi o życie… Żeby zachować życie, trzeba być brutalnym, trzeba się przepychać do kotła z zupą, trzeba organizować sobie kawałek chleba. I jak tu być dobrym, jeżeli życie się kończy i nie ma nic więcej? Patrzyłem, jak umierali więźniowie. A umierali jak zwierzęta, żadnego majestatu śmierci, żadnego piękna. Czy zatem w człowieku może być coś więcej, czy człowiek ma duszę? Czym się człowiek różni od zwierzęcia? Kulturą? Tu jest już tylko naga walka o byt i wszyscy słabi tę walkę przegrywają. Umierają jak zwierzęta, pod płotem. Jak tu uwierzyć w człowieka?”.

We wrześniu 1941 r. Blachnickiego przewieziono do więzienia śledczego w Zabrzu, a następnie do Katowic. W przedostatnim dniu marca 1942 r. usłyszał wyrok za działalność konspiracyjną przeciw Trzeciej Rzeszy: kara śmierci przez ścięcie na gilotynie.

Wierzę!

„17 czerwca przeżył nawrócenie” – czytam w biografiach. Zdumiewa mnie to, z jaką łatwością w jednym krótkim, lakonicznym zdaniu próbuje się zmieścić, ścisnąć, skompresować to, co wydarzyło się w celi skazańców na oddziale B-Eins przy katowickiej Nikolai­straße. Słowa są bezradne wobec tej interwencji niebios.

Była środa. Rzesza świętowała imieniny Adolfa. Nic nie zapowiadało przełomu. Blachnicki dla zabicia czasu czytał w kącie celi książkę. Nawet, jak wspominał, niespecjalnie go interesowała. „Nagle jedno zdanie mnie poruszyło. Tam było napisane, że w człowieku oprócz duszy i ciała istnieje duch, coś pośredniego między ciałem i duszą. Ten duch może jak gdyby rozwinąć się albo w kierunku ciała i materii, wtedy człowiek żyje tak, jakby był samą materią, albo w kierunku duszy, wtedy człowiek staje się duchowy. W tym momencie wstałem z miejsca, zacząłem chodzić po celi i powtarzać sobie ciągle: Wierzę, wierzę, wierzę! Nie wiedziałem jeszcze, w co wierzę. Potem starałem się z czymś porównać to przeżycie. To było tak, jakby ktoś w ciemnej celi przekręcił kontakt. Nagle zalało ją światło, ale jeszcze nie widzę poszczególnych przedmiotów. Po prostu, Panie, Ty przyszedłeś, przywróciłeś mi wzrok!”.

W innym miejscu opisywał: „Przeżyłem wówczas największy dzień swojego życia. Tutaj, w tym więzieniu zostałem ułaskawiony dekretem Miłosierdzia Wszechmogącego Boga. Siedząc na krzesełku w kąciku swej celi i czytając książkę, przy jednym zdaniu przeżyłem coś takiego, jakby w mej duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny i zalało ją światło. Światło to od razu poznałem i nazwałem po imieniu, gdy powstałem i zacząłem chodzić po celi, powtarzając w duszy: Wierzę, wierzę! To światło od tej chwili nie przestało ani na moment świecić w mej duszy, nie przestało ani na chwilę kierować mną, zwracając me życie ku Bogu. Byłem jak ślepy, ale On przywrócił mi wzrok. Stało się to nagle, w jednej sekundzie”.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz; GN 16/2019