W 79. rocznicę zbrodni katyńskiej w Muzeum Dulag 121 o odkryciu masowych grobów w lesie katyńskim opowiadał jeden z ostatnich żyjących świadków tamtych wydarzeń.
- O mojej pracy w Katyniu wiedziała tylko żona. Nawet dzieciom o tym nie wspominałem, bo gdyby się wydało, to groziła mi kara śmierci lub więzienie. Przyznałem się dopiero po 1989 r., kiedy to zgłosiłem się do urzędu, by wypełnić formularz w sprawie wypłaty odszkodowań za prace przymusową w czasie II wojny światowej. Na pierwszym miejscu w ankiecie wpisałem "Katyń” i zaraz zostałem poproszony na rozmowę z płk. Sawickim. Opowiedziałem mu, co widziałem, a na koniec wręczyłem spisane sprawozdanie - mówił 27 kwietnia w Pruszkowie 96-letni Henryk Troszczyński.
Wspomniał, że do pracy w Katyniu został zmuszony. - W 1942 r. kopałem doły przeciwpożarowe na Okęciu. Po kilku tygodniach Niemcy poinformowali nas, że przenosimy się na front wschodni budować baraki dla wycofujących się z Rosji niemieckich żołnierzy. Zaczęliśmy od remontu stacji kolejowej w Smoleńsku. Pracowaliśmy ramię w ramię z Niemcami. Miejscowa ludność podchodziła do nas nieufnie, bo mieliśmy na sobie niemieckie mundury. Ale mówiliśmy po polsku i przez to zaczęli nam ufać. Przy bimbrze opowiadali, jakie krzyki dochodziły z lasu. Wskazali nam masowe groby Polaków - wspominał.
Zauważył, że choć teraz opisując miejsce zbrodni, mówi się o lesie, to wtedy można było mówić jedynie o polu. - W nocy wzięliśmy łopaty i poszliśmy we wskazane miejsce.Trzeba było dać dużego kroka z szosy, żeby wejść na polankę. Na niej rosły brzózki i sosenki, sięgające mi tak do pasa. I pierwsze groby były nieopodal. Liczyłem krokami i wyszło mi 50 metrów. Ziemia była jeszcze trochę zamarznięta, piaszczysta. Nie potrzeba było głęboko kopać. Wystarczyło pół metra - precyzował Henryk Troszczyński.
W miejscu mogiły postawił z kolegami krzyż. Wcześniej zrobili to już okoliczni chłopi. Wiadomość o zbrodni zaczęła docierać i do stacjonujących w Katyniu Niemców.
Henryk Troszczyński był na miejscu, gdy przybywały kolejne delegacje badające zbrodnie. Widział jak pod gołym niebem ustawiano stoły do badań, jak odkrywano pod ziemią kolejne warstwy ciał w polskich mundurach. - Fetor rozkładających się ciał roznosił się w powietrzu. Widziałem przestrzelone czaszki. Pętle sięgały do szyi. Widziałem drutem powiązane z tyłu ręce. W błocie widać było ciało jednej kobiety, a przy niej chłopca. Myślałem, że to matka z synem. Teraz już wiem, że to pilot Janina Lewandowska i prawdopodobnie okoliczny chłopiec przyłapany na podglądaniu egzekucji. Kobieta była w mundurze. Zwłoki obślizgłe, w rozkładzie. Chłopak miał ok. 130 cm wzrostu, ubrany był w granatowy garnitur i krótkie spodenki. Ten obraz mam przed oczyma do dziś - mówił Henryk Troszczyński.
Przyznał, że z brygady, w której pracował, tylko jemu udało się wrócić do Polski. - Ojciec mnie wykupił. Do Warszawy wróciłem 30 kwietnia 1943 roku. Tu walczyłem w powstaniu. Przeszedłem przez obóz w Pruszkowie. Byłem w Namslau, obozie zagłady przez pracę. Uratował mnie dobry Niemiec. Byłem chory i przynosił mi kanapki. Widziałem jego śmierć - opowiadał.
Pytany o to, co jest dla niego najważniejsze, stwierdził: - Najważniejsze jest życie, wiara i nadzieja. Bóg mnie uratował. Jestem przekonany, że czuwał nade mną, bym był świadkiem historii. A ja świadczę i modlę się - powiedział.
Podczas spotkania w pruszkowskim muzeum został wyświetlony film dokumentalny "Czaszka z Katynia” z 2006 r. w reż. Lisbeth Jessen, a dr Dariusz Gałaszewski, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji IPN w Warszawie, przedstawi historię zbrodni katyńskiej i próby jej zatuszowania.
Agnieszka Kurek-Zajączkowska