Nazywany "ks. Bosko ubogich". Po cudownym wyzdrowieniu poświęcił swoje życie chorym i ubogim. Możnych prosił o pożyczki dla Pana Boga. Bł. Artemides Zatti widział w drugim człowieku Chrystusa.
Artemides Zatti urodził się 12 października 1880 roku w Boretto w dzielnicy Regio Emilia. Gdy rodzice byli w pracy Artemides zajmował się swoją siostrą. W wieku 9 lat zaczął pracować na dużym gospodarstwie. Wstawał o 3 nad ranem, jadł szybko polentę i biegł na pole. Płacono mu 25 lirów rocznie, ale na koniec każdego tygodnia, kiedy wracał do dom, niósł ciasto od swojej pracodawczyni. Dawał je swojemu rodzeństwu i cieszył się, że wszystko znika w mgnieniu oka. I tak było do 16 roku życia.
Sytuacja ekonomiczna we Włoszech była coraz gorsza. W Argentynie w Bahia Blanca mieszkał wujek Zattiego. Pisał rodzinie, że pracy nie brakuje. W 1897 roku rodzina zdecydowała się na wyjazd do Ameryki. Wujek pomagał otworzyć ojcu Artemidesa stragan. Chłopak pracował najpierw w hotelu, a potem zajął się wyrabianiem cegieł. W pobliżu miejsca, gdzie pracował, znajdował się kościół prowadzony przez salezjanów, którzy przybyli na misje w 1875 r. Artemides w wolnym czasie pomagał proboszczowi Carlo Cavelliemu i czytał książki w bibliotece. Ks. Cavelli dał mu życiorys św. Jana Bosko. W Zattim powoli zaczęło rodzić się powołanie do kapłaństwa. Mając 19 lat porozmawiał z ojcem o swojej decyzji zostania salezjaninem. Usłyszał mądre słowa:
"Jesteś dorosły. Zadecyduj sam. Przemyśl jednak dobrze sprawę, bo nie chodzi tutaj o błahostkę. Jak zaczniesz jakąś drogę, trzeba iść do końca".
Artemides wyjechał do Bernal, blisko Buenos Aires. Wśród przyjętych kandydatów był jednym z najstarszych. Wiązało się to z pewnymi trudnościami w nauce. W międzyczasie do Bernal przybył salezjanin chory na gruźlicę. Zatti się nim opiekował, ale młody salezjanin zmarł. Artemidesa też zaczał męczyć kaszel, miał wysoką gorączkę, która każdego wieczoru podnosiła się. Lekarz stwierdził gruźlicę w płucach. Zapytał salezjanów, czy nie mają może domów pod Andami. Poradził wysłanie tam chłopca. Najpierw jednak Zatti musiał przebyć 600 km w pociągu do rodzinnej parafii w Bahia Blanca. Przyjechał wykończony. Ks. Carlo postanawił wysłać go do domu salezjańskiego w Viedma. Zatti postanowił być posłuszny woli Bożej. "Pojadę do Viedma - pomyśłał - aby umrzeć, jeśli Bóg tego chce".
Małgorzata Gajos