Po co przynoszono Jezusowi dzieci? „By je dotknął”. Wiem, jak bardzo skompromitowaliśmy ten gest, ale mam wrażenie, że przy okazji debaty wylewamy dziecko z kąpielą. Nie dotykając go.
27.02.2019 09:20 GOSC.PL
„Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął” (Mk 10, 13). Zatrzymało mnie dziś to zdanie. Po co przynoszono Jezusowi dzieci? „By ich dotknął”.
Przez dwa tysiące lat skompromitowaliśmy ten gest. Wiem o tym. O. Joachim Badeni nie miał wątpliwości: pedofilia w Kościele jest jednym z tych grzechów, które wzbudzają Boży gniew. „Czas bowiem, aby sąd się rozpoczął od domu Bożego” (1P 4, 17). Zanim Bóg osądzi świat – zapowiadał Piotr – najpierw osądzi Kościół. Proces się już rozpoczął. Oczyszczenie boli, ale jest konieczne.
Nie stosuję żadnej taryfy ulgowej wobec tych, którzy stali się „zgorszeniem dla maluczkich”. Mam jednak wrażenie, że przy okazji wielkiej debaty wylewamy dziecko z kąpielą.
Jezusowi przynoszono dzieci, „by ich dotknął”. Dotyk leczy. Doskonale wiedzą o tym psychologowie, rodzice czy małżonkowie. Nie można opowiadać o nim jedynie w kontekście „złego dotyku”.
Demon nie ma mocy stwórczej. W średniowiecznej ikonografii benedyktyni przedstawiali go jako małpę. Stosuje zasadę Ctrl+C, Ctrl+V. „Kopiuj” i „wklej”, tyle, że przed „i” wstawia polecenie „zniekształć”.
Od kilku lat dostaję od nauczycieli mnóstwo niepokojących komunikatów: rozgoryczeni opowiadają mi o klimatach panujących w szkołach nad Wisłą. Nauczyciel nie może pozostać sam na sam z uczniem w klasie. Takie są odgórne zalecenia dyrekcji, która woli zachować ostrożność i dmuchać na zimne. Te wszystkie nafaszerowane podejrzliwością zachowania zakładają z góry jedno: nauczyciel chce wyrządzić uczniowi krzywdę. Każdy.
Jasne, że wśród 498 328 nauczycieli, którzy pracują nad Wisłą znajdzie się kilku zwyrodnialców, ale czy naprawdę na wszystkich należy patrzeć z podejrzliwością? Wyjątki od reguły nie powinny dyktować norm naszego zachowania.
Marcin Jakimowicz