Dlaczego Super Bowl – finał ligi futbolu amerykańskiego – przebija co roku popularnością oscarową galę.
04.02.2019 08:10 GOSC.PL
W niedzielę wieczorem (czasu polskiego w środku nocy) na stadionie w Atlancie drużyna New England Patriots pokonała drużynę Los Angeles Rams 13:3. I to właściwie tyle na temat sportowego aspektu tego wydarzenia. Wystarczy. Bo Super Bowl, czy mniej formalnie Super Sunday, to więcej niż mecz zawodowej ligi NFL. W ogóle znacznie więcej niż sport. Impreza, która odbywa się co roku w pierwszą niedzielę lutego na stadionie, już dawno urosła do nieformalnego święta narodowego. W Stanach Zjednoczonych z fenomenem „Super niedzieli” nie mogą równać się ani piłkarski mundial, ani olimpiada, ani nawet wydarzenia kulturalne rangi gali Oscarów.
Liczby nie pozostawiają złudzeń. Dziesięć programów telewizyjnych z największą widownią wszech czasów w USA to dziesięć transmisji z Super Bowl. Ubiegłoroczne Oscary przyciągnęły przed telewizory ponad 26 mln Amerykanów. To czterokrotnie gorszy wynik od popularności finału NFL.
Zresztą sporo mieszkańców pięćdziesięciu stanów zaplanowało na dziś urlop. Odpoczynek po wieczorze pełnym atrakcji. Inaczej – celebrowaniu amerykańskiego stylu życia. Ten jeden jedyny wieczór w roku prezentuje obraz konsumpcjonizmu zza oceanu podany w pigułce (czy też w futbolowej piłce). Podobno jest jeszcze jeden dzień, gdy Amerykanie spożywają tak duże, a może większe ilości jedzenia, jak podczas lutowego widowiska. W Święto Dziękczynienia. Przy czym w pierwszym przypadku na stole dominują skrzydełka z kurczaka, w drugim ceremoniał nakazuje postawić na stół indyka. Ale to, co najważniejsze, rzecz jasna, rozgrywa się na ekranie. I to niekoniecznie w trakcie rozgrywania akcji, tych paru spektakularnych przyłożeń czy kopnięć piłki ponad trzymetrową poprzeczką. Nie mniejsze zainteresowanie budzą emitowane w przerwie reklamy. Przygotowane specjalnie na tę jedną okazję, nabite głowami celebrytów spoty jeszcze nigdy nie były tak drogie. Pół minuty za, bagatela, 5 milionów dolarów.
I jeszcze, sam mecz i filmiki reklamowe to nie jest cały arsenał tworzących widowisko efektów. Każda gwiazda estrady marzy, by wystąpić podczas Super Bowl. W tym roku artystą number one stał się Adam Levine i jego grupa Maroon 5. Wracając do futbolu amerykańskiego. Trudno nie docenić roli tej dyscypliny w kontekście komercyjnego sukcesu „Super niedzieli”. New England Patriots, Los Angeles Rams – polskim kibicom raczej niewiele mówią nazwy finalistów NFL. Bo jeżeli znamy nad Wisłą kluby z zawodowych lig na „N”, to te koszykarskie z NBA. Amerykanie do swojego futbolu (nie mylić z soccerem, znaczy naszą nożną) mają wielką słabość. Wystarczy wyobrazić sobie następujący obrazek: Mecz ligi uniwersyteckiej. Na przykład w stolicy Ohio (byłem, widziałem). Stadion wypełniony po brzegi. A wokół niego dziesiątki tysięcy fanów podglądających akcje na telewizorach, tabletach, grupujących się we własne ministrefy kibica. W USA to standard. Oczywiście, jak przystało na prawdziwego kibica, każdy uczestnik wie wszystko lub prawie wszystko na temat składów, statystyk, taktyki meczowej... Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że ów mecz jest tylko pretekstem, by pobyć razem. By razem konsumować.
Piotr Sacha