Rut kumple żegnali tak wylewnie, że interweniowała policja. Dorota, fanka Nirvany, była bliska podpisania aktu apostazji, a Róża przemyciła płyty Guns N'Roses, by sprzątać klasztor przy dźwiękach „November Rain”.
Siostry augustianka, elżbietanka i franciszkanka opowiadają w „Gościu Niedzielnym” o drodze powołania do życia w zakonie.
S. Dorota Kowalewska nawróciła się dzięki… kotu. W sprawie powołania prosiła Boga o znaki – nie raz, nie dwa, a trzy razy. W międzyczasie zakochała się po uszy, ale Pan Bóg miał dla niej inne plany.
– Gdy pierwszy raz weszłam na furtę na Skałeczną, westchnęłam: „Boże, dobrze, że nie mam powołania do klasztoru. A nawet gdybym miała, to na pewno nie tutaj”. (śmiech) Jak widać, myliłam się.
Jak to się stało? Bóg raczy wiedzieć. (śmiech) Znajomy ksiądz powiedział mi przed przyjazdem do augustianek: „Szukaj męża”. Gdy przyjechałam do Krakowa, jedna z sióstr powiedziała: „Jest tu Dorota, ale… ona szuka męża”. Wtedy podeszła do mnie przełożona. Pokazała mi obrączkę: „Szukasz męża? Tego męża? Tu Go znajdziesz…”. „Nie, nie o to mi chodzi” – odparłam. Wyjechałam z klasztoru z ulgą. Ale po powrocie… nigdzie nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Tęskniłam. Dwa tygodnie później byłam znów na Skałecznej.
S. Rut Żytki żyła w schizofrenii, z jednej strony oaza, z drugiej imprezy.
– Na nogach glany, na plecach skóra, na uszach słuchawki. Chodziłam ścięta na jeża. Bez kija nie podchodź! Pokazywałam całemu światu: „Uważajcie, jestem groźna!”. Wchodziłam do klasy i otwierałam drzwi z buta. Słuchałam ostrej muzy. Ratował mnie zespół 2Tm2,3 bo był połączeniem drapieżnych riffów ze słowami Biblii.
- Moja siostra rozgadała znajomym, że idę do klasztoru. Zrobiła się taka impreza pożegnalna, że musiała interweniować policja. Było tak głośno, że przyszedł patrol. „Co się dzieje?” „Koleżanka idzie do klasztoru” – rzucił ktoś. Nie uwierzyli. Koło trzeciej nad ranem skończyły się napoje. Poszłam ze znajomymi do nocnego sklepu i wtedy nadjechał ten patrol. „To wy jesteście z tej imprezy z Dzierżonia? Dlaczego tak świętujecie?” (chcieli nas podejść). „Bo ja idę do zakonu” − odparowałam. Nie wiedzieć czemu policjant zaczął recytować wiersz ks. Twardowskiego.
Gdy siostra Rut pojechała na rekolekcje, stwierdziła, że nie pójdzie się modlić do kaplicy. Została w pokoju.
– Byłam świetną symulantką i powiedziałam, że boli mnie głowa. Leżałam, słuchałam muzyki i czytałam książkę. „Ale się wymiksowałam” − zacierałam rączki. „A oni, frajerzy, muszą tam klęczeć”. I wtedy niespodziewanie przyszła myśl: „A może będziesz siostrą?”.
Marzeniem S. Róży Gołkowskiej był mąż i sześcioro dzieci.
– Taki był mój plan na życie. Ciągle się zakochiwałam. Ideał mężczyzny? Mickey Rourke w wersji sprzed trzydziestu lat! (śmiech) Znałam wszystkie jego filmy. Czy to moja wina, że zagrał też św. Franciszka? Film zrobił na mnie duże wrażenie Najbardziej – wolność Franciszka. Zostawił wszystko, nie był niczym skrępowany, ale wolny w wyborach…
Myśl o zakonie wracała do niej od trzeciej klasy liceum. Odpowiedź, czy ma iść do zakonu, otrzymała na pielgrzymce.
– Poszłam z koleżanką. W głowie trwała walka: iść do zakonu czy nie? Miałam na sobie żółtą koszulkę z jakimś angielskim napisem. „Wiesz, co tu masz napisane?” − zapytała kumpela. „To zależy od ciebie”.
Więcej o drodze powołania trzech sióstr w artykule Marcina Jakimowicza „Nie ma mowy!” (GN 5/2019) oraz pod poniższymi linkami.
https://www.gosc.pl/doc/5319427.Wszystko-na-jedna-karte