Wydaje się, że niepozorny staruszek nie robił nic innego, tylko spokojnie czekał. Tymczasem jego postać to jeden z najmocniejszych przykładów mistyków opisanych w Ewangelii.
01.02.2019 08:15 GOSC.PL
Pamiętacie historie wyjścia Izraelitów z Egiptu i najstraszniejszą plagę jaka spadła na Egipt? Śmierć wszystkich pierworodnych stworzeń? Bóg ocalił jedynie pierworodne dzieci Izraelitów. Na pamiątkę tego wydarzenia Żydzi w 40 dniu od narodzin zanosili swoich pierworodnych synów, najczęściej do świątyni w Jerozolimie, by ofiarować ich Bogu, jako Jego własność, a następnie wykupić za symboliczną sumę pieniędzy. Równocześnie w świątyni odbywał się obrzęd oczyszczenia matki po porodzie. W tym celu składano ofiarę z baranka lub pary gołębi czy synogarlic. Taki był kontekst wydarzeń, o których mówi Ewangelia. Ofiarowanie syna nie było czymś nadzwyczajnym, lecz powszechną praktyką wśród Żydów.
Kiedy Maryja i Józef przychodzą z maleńkim Jezusem do świątyni dochodzi do dwóch ważnych spotkań. Jedną ze spotkanych osób jest Symeon. To starzec, który natchniony przez Ducha Bożego idzie do świątyni i w przyniesionym niemowlaku rozpoznaje obiecanego światu Mesjasza. W 40-dniowym niemowlaku! Co sprawiło, że staruszek akurat w małym Jezusie widzi Zbawiciela? Przecież dla wielu postronnych obserwatorów większość dzieci w tym wieku wygląda tak samo (albo bardzo podobnie). A Symeon widzi Jezusa po raz pierwszy, w dodatku nie zna spektakularnych wydarzeń związanych z Jego narodzinami. Przy tym Ewangelia nie mówi nam nic o słupie światła czy głosie z nieba, który wskazałby Symeonowi, że to WŁAŚNIE TEN (nie to, co w czasie chrztu w Jordanie). Wręcz przeciwnie. Nie dzieje się nic, co nie byłoby w świątyni codziennością. Święta rodzina jest jedną z wielu, które przynoszą do Jerozolimy swoje pierworodne dziecię, nie ma identyfikatorów z podpisami "Matka Boża", "Święty Józef" i "Jezus, Boży Syn". A tymczasem Symeon nie ma żadnych wątpliwości. Bierze Jezusa na ręce i wie, że nic większego już go w życiu spotkać nie może.
Czekanie na Pana, stawanie przed Nim, trwanie z Jego obecności. Modlitwa. To chyba odpowiedzi na to pytanie. Serce Symeona, na pierwszy rzut oka zwykłego starca, przez długie lata życia nauczyło się rozpoznawać obecność Boga - uwrażliwiło się na Niego. Dlatego Symeon nie potrzebuje już zewnętrznych znaków. Spotkanie w świątyni jest bezpośrednim owocem jego stylu życia. Przecież tylko on i prorokini Anna rozpoznali Światło, które wniesiono do świątyni. A setki innych, którzy tego dnia również spotkali Świętą Rodzinę, nie dostrzegli w Jezusie niczego wyjątkowego. Tysiące rozpoznały w Nim Boga, gdy zobaczyły Jego cuda i znaki, gdy przemawiał z mocą, gdy wypędzał złe duchy. Tylko nieliczni dostrzegli Jezusa bez tych znaków.
Myli się ten, kto myśli o Symeonie jak o poczciwym staruszku. Symeon był potężnym mistykiem. Mistykiem, który może i nie czynił wielkich znaków (nic przynajmniej o tym nie mówi Ewangelia), ale miał to, co jest fundamentem mistycyzmu - serce doskonale zestrojone z częstotliwością, na jakiej nadaje Bóg. Tak doskonale zestrojone, że zdolne do rozpoznania żywego, wcielonego Boga w 40-dniowym niemowlaku.
Wojciech Teister