Wybory prezydenckie w Kongu są szansą na pierwsze w historii tego kraju pokojowe przekazanie władzy, choć ich rezultat raczej nie odzwierciedla rzeczywistych preferencji wyborców.
Chaos wokół wyborów prezydenckich w Demokratycznej Republice Konga (DRK) osiągnął rozmiary niespotykane nawet jak na targaną konfliktami Afrykę. Odbyły się one z ponaddwuletnim opóźnieniem, do ostatniej chwili przekładane przez prezydenta Josepha Kabilę. Dzień głosowania stał pod znakiem problemów organizacyjnych i aktów przemocy, Human Rights Watch pisało o 150 ofiarach zamieszek. Kilkakrotnie przesuwano termin ogłoszenia wyników, by nagle 10 stycznia obwieścić zwycięstwo Félixa Tshisekediego. Werdykt stanowił ogromne zaskoczenie. Wiele wskazywało bowiem na próbę fałszerstwa ze strony obozu Josepha Kabili w celu doprowadzenia do zwycięstwa jego faworyta Emmanuela Shadary’ego. Sondaże przedwyborcze wskazywały na zdecydowane prowadzenie innego kandydata, Martina Fayulu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Legutko