Reformy UE nie dokonają unijne instytucje. Musiałyby to zrobić dogadane ze sobą państwowe rządy.
Jarosław Kaczyński spotkał się z szefem Ligi i ministrem spraw wewnętrznych Włoch Matteo Salvinim. Spotkanie, które zapewne miało się odbyć bez rozgłosu, odbiło się w mediach szerokim echem i skłoniło do refleksji: czy Rzym i Warszawa zreformują Unię Europejską?
Nastroje antyunijne i antyestablishmentowe narastają w Europie od przynajmniej kilku lat. Brukselosceptyczne ugrupowania są znaczącą siłą, albo wręcz rządzą we Francji, Niemczech, Włoszech, Austrii i Szwecji. Krytyczne wobec funkcjonowania UE są też, jak wiadomo, rządy Polski i Węgier. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że w przyszłym europarlamencie znajdzie się rekordowa liczba eurosceptyków (z różnym natężeniem sceptycyzmu). Daje to nadzieję, że coś drgnie. Są jednak przynajmniej dwa „ale”.
Po pierwsze, stworzenie jednej frakcji działającej na rzecz reformy UE byłoby skrajnie trudne. Ugrupowania nazywane ogólnie eurosceptycznymi dzieli bardzo dużo. Mamy tu progejowską Partię Wolności z Holandii i dość konserwatywną Ligę, a także antyrosyjski PiS i francuskie Zjednoczenie Narodowe, które nie gardzi rosyjskimi kredytami. Krytyka pod adresem Komisji Europejskiej i niechęć do przyjmowania imigrantów wystarczy, by wspólnie głosować w niektórych kwestiach, ale to za mało, by wspólnie podejmować się tak wielkiego zadania, jak reforma Unii. Poza wszystkim PiS jednocześnie stosuje antybrukselską retorykę i odżegnuje się od takich pomysłów, jak polexit, więc niekoniecznie będzie chciał wchodzić do jednej frakcji ze zwolennikami rozmontowania UE, a Fidesz Viktora Orbana w obecnej kadencji PE zasiada przecież w grupie chadeków, a nie eurosceptyków. Pozostałe antybrukselskie partie też nie stworzyły w PE jednej grupy.
Po drugie, reformy UE nie dokonają unijne instytucje. Żadna z nich, a już na pewno parlament, nie ma wystarczających kompetencji. Mogłyby ewentualnie robić coś odwrotnego niż teraz – zamiast się rozpychać i zajmować sprawami, które według traktatów do nich nie należą, samoograniczać się. Na to jednak trudno liczyć, zresztą i to nie byłaby poważna reforma, a jedynie zahamowanie obecnego rozrostu biurokracji. Realną zmianę w UE musiałyby przeprowadzić dogadane ze sobą państwowe rządy. To akurat dużo trudniejsze niż zmontowanie koalicji w europarlamencie. Jednak właśnie dlatego dobrze się stało, że doszło do rozmów Kaczyńskiego z Salvinim.