W dowód wdzięczności teraz ja przez trzy kilometry niosę ze sobą zapalony lampion.
Mieszkam w mieście wojewódzkim. Do pracy chodzę pieszo trzy kilometry. Zimową porą poranki są ciemne, toteż zaintrygowało mnie któregoś dnia nietypowo przesuwające się światełko. Kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że to młoda osoba z lampionem. Znam kalendarz liturgiczny, wiem o Adwencie i Roratach, ale to światełko o świcie było jak „grom z jasnego nieba". Przypomniało mi jak byłam dzieckiem i chodziłam o świcie na Msze św. wotywne. Znalazłam więc Roraty odpowiadające mi godzinowo i zaczęłam realizować postanowienia adwentowe. W dowód wdzięczności za „światełko w mieście" teraz ja przez te trzy kilometry niosę ze sobą zapalony lampion. Przechodzę tak przez centrum Olsztyna i mam nadzieję, że przypomni to komuś o Adwencie i Roratach. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam nikogo z lampionem na ulicy. I tu rodzi się kolejne pytanie. Przed kościołem widzę ludzi, którzy wyciągają z reklamówek swoje lampiony, a po Mszy św. chowają pośpiesznie. Nie sądzę, żeby wstydliwie, aczkolwiek szkoda, że nie widać tych zapalonych światełek w grudniowe poranki na ulicach naszych miast i wsi. Może warto wyjść i pokazać, że jest nas dużo czekających w ten sposób na przyjście Chrystusa. A może być jeszcze więcej, bo takich jak ja zaganianych „zapominalskich" nie brakuje. Potrzebują tylko małego światełka...
Beata