Nieustannie na coś czekamy albo godzinami rozpamiętujemy, jak to było kiedyś. A On jest tu i teraz.
W kuchni słychać rozmowy. Dziewczyny ze studia graficznego parzą kawę. Rozmawiają właśnie o tym, że astronomiczna jesień przyszła z zegarkiem w ręku i z dnia na dzień temperatura spadła o 20 st. C. Nęcący zapach kawy dolatuje aż do mojego biurka. Kumple zastanawiają się, czy nasi dadzą radę Serbii i czy ekipa z Bałkanów nie odpuściła w pierwszym meczu, gdy dostali lanie 0:3. Za oknami wszelkie odcienie szaroburości. Wieje wiatr. Jest 25 września 2018 r., godzina 9.17. Teraz jest wieczność.
Nie martw się o jutro
„Teraz” – to słowo zatrzymuje mnie od miesięcy. Na przykład gdy w redakcji odmawiamy Anioł Pański. Tak jakby snop światła padał na słowa „teraz i w godzinę śmierci naszej”. Proszę Maryję, by modliła się za mnie „teraz”.
Przed laty Szymon Babuchowski opisał wierszem naszą wyprawę do Medjugorje: „Marcin wraca ze sklepu ze świeżym pieczywem/ gdy ubrany w piżamę wychodzę na taras/ pode mną dojrzewają granaty i kiwi/ przede mną – czerwień dachów i góra Križevac/ smarujemy chleb serkiem i robimy zdjęcia/ cieszymy się jak dzieci z tej słonecznej chwili”. I jest tak, jak napisał Szymik w jednym z wierszy: nie wiedzą, że akurat teraz są szczęśliwi. Teraz jestem szczęśliwy. Zdaję sobie z tego sprawę?
„Ważne jest tylko teraz. Jutro i wczoraj mają całkowicie drugorzędne znaczenie” − przypominał o. John Chapman, benedyktyn (1865–1933), jednej ze swych duchowych owieczek.
Tereska z Lisieux notowała: „Każda chwila to wieczność. Czas jest tylko złudzeniem, snem. Bóg widzi nas już w chwale i cieszy się z naszej wiecznej szczęśliwości”. Teraz jestem w zasięgu Jego wzroku. Niestety, łapię się często na tym, że wciąż na coś czekam. Snuję plany albo zamartwiam się tym, czego przecież jeszcze nie znam. Zapominam o słowach Jezusa: „Nie troszczcie się o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”; „Oto teraz dzień zbawienia” – przypomina św. Paweł Koryntianom.
− Rozważanie przeszłości rodzi żal, nostalgię, melancholię lub poczucie winy. Życie przyszłością szybko wyzwala niepokój, strach i obawę. Taka mieszanka uczuć wytwarza nastrój, który nie sprzyja pokojowi – wyjaśnia Laurence Freeman, benedyktyn, założyciel pierwszego Centrum Medytacji Chrześcijańskiej w Londynie. − Między przeszłością a przyszłością, będącymi wytworem umysłu, znajdujemy teraźniejszość, która jest absolutną rzeczywistością. Tylko w chwili obecnej możemy znaleźć Boga, Boga, który nazywa sam siebie „Ja Jestem”.
Co by było gdyby?
– Mityczne światy naszych marzeń o przyszłości są czasem bardziej kolorowe niż nasza szara codzienność. Czasem przyciągają nas mroczną tajemnicą jak horror, którego nie chce się oglądać, ale jednak nie można oderwać oczu – opowiada s. Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości. – Trzeba jednak oprzeć się tej hipnotycznej sile, bo Bóg może działać w naszym życiu tylko teraz. To jest najbardziej życiodajna, chociaż czasem niepozorna chwila życia – tu i teraz. Bóg stał się człowiekiem i zamieszkał w ludzkim czasie, nie w marzeniach sennych. Jeśli chcę doświadczyć Jego mocy i miłości, muszę Go spotkać tam, gdzie się ze mną umówił – w realnym, obecnym życiu.
Od tego życiodajnego miejsca odwodzi nas również ciągłe rozważanie przeszłości. Zajmowanie się zaś nią jest uzasadnione tylko w dwóch przypadkach: jako lekcja na przyszłość, gdy wyciągamy wnioski z tego, co się stało, oraz gdy zapraszamy Jezusa do naszej przeszłości, by uzdrowił, czyli zmienił nasz sposób postrzegania wydarzeń z przeszłości. Reszta jest bezpłodnym marudzeniem: „Co by było, gdyby….”. Ważne, co jest teraz. A teraz jest nowy dzień, nowa szansa, nowa nadzieja. Go ahead!
W swym „Dzienniku Galfryda” o. Michał Zioło pisze: „Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Oj, trzeba się wziąć za zmywanie naczyń…”. − To słowa o tym, by być uważnym − wyjaśnia trapista. − Bo w życiu chodzi o uważność. Bóg przychodzi, kiedy chce. Często robi takie właśnie psikusy, że przychodzi, gdy kompletnie nie jesteśmy do tego przygotowani. Nie jesteśmy ani umyci, ani dobrze ubrani, jesteśmy w trakcie przebierania się na modlitwę i wtedy jest dotknięcie. Mocne dotknięcie. W komentarzach do Pieśni nad Pieśniami św. Bernard pisał często o nawiedzeniu mnichów przez Słowo (tak nazywał Jezusa). „Słowo przyszło – notował – nie wiem kiedy. Nie wiem jak. Ale było. I nagle odeszło. Łatwo Je przegapić. Może przyjść w każdej chwili”.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że „życie modlitwy polega na stałym trwaniu w obecności trzykroć świętego Boga i w komunii z Nim” (KKK 2565). Święty Antoni Pustelnik miał usłyszeć z góry: „Pilnuj samego siebie”. Bądź uważny! „Do modlitwy bardziej niż cokolwiek innego prowadzi uwaga. Dlatego też należy o nią się starać – przypominał Ewagriusz z Pontu. – Czy modlisz się sam, czy też z braćmi, usiłuj modlić się nie z przyzwyczajenia, ale z uwagą”.
Prysznic i autobus
Ojciec Joachim Badeni w rekolekcjach, w czasie których podsumowywał swe życie, powiedział: „Co jeszcze można wiedzieć w moim wieku, w dziewięćdziesiątym szóstym roku życia? To, że Bóg jest, to już wiem. Bóg jest obecny we wszystkich moich drobnych czynnościach. Dawniej było tylko widzenie. Modlitwa – widzenie. Msza święta – widzenie. Teraz jest prysznic. Nagle zdziwienie, woda leci i… Pan Bóg jest obecny we wszystkim. Nie potrzeba być w ornacie ani w stule. Trudno, jeszcze wam opowiem, pal sześć, przepadłem teraz: jadę busem do mego znajomego, na niedzielę, żeby troszeczkę mniej tego zakonu było. Ja bardzo kocham zakon, ale czasem mała przerwa dobrze robi. No więc jadę busem, tłok, pełno ludzi, sznur samochodów na szosie i nagle… w tym jest Pan Bóg!”.
− Ciągle coś wybija nas z poczucia, że jesteśmy „tu i teraz”: myśli o tym, co zrobiliśmy w przeszłości albo plany, które snujemy na przyszłość – opowiada Maja Sowińska, liderka uwielbienia (pisaliśmy o niej w poprzednim numerze „Gościa”). − W czasie modlitwy najważniejsze jest „tu i teraz”. Przecież sam Bóg przedstawia się Mojżeszowi: „Jestem, który Jestem”! Nie: „Będę, który Będę” czy „Byłem, który Byłem”. „Jestem”. On jest teraz! I to „tu i teraz” jest portalem do spotkania na szczycie.
Marcin Jakimowicz