Boję się tych, którzy wszędzie węszą nieuczciwość. Szlachetnych, pobożnych i czystych ludzi bez ludzkich odruchów – opowiadał ks. Roman Indrzejczyk. Wysoki, opatulony nieodłącznym białym szalem ksiądz z innej epoki.
Dwie strony barykady
Przez lata przyciągał ludzi z różnych stron barykady: przychodzili do niego i bracia Kaczyńscy, i Jacek Kuroń. Największe kontrowersje wywołały Msze św., które odprawił po śmierci ikon lewicy: Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego, działacza PPS-u, przez długi czas wielkiego mistrza loży „Kopernik”. – Nie sprawdzam ludziom legitymacji partyjnych. Jestem księdzem. Mam służyć ludziom. I jeśli mnie proszą, bym w czymś uczestniczył, to uczestniczę. Koniec, kropka. Nie interesuje mnie tzw. elektorat – wyjaśniał „Gościowi”. Takie deklaracje budziły ogromne kontrowersje. Nie bez powodu wywiad z kapelanem prezydenta nazwaliśmy „Kij w mrowisko”. Kiedy w 2004 r. zmarł Jacek Kuroń, zorganizował polową Mszę św. w parku Żeromskiego, naprzeciwko okien domu przyjaciela. Dwa tygodnie później przestał być proboszczem.
Samotność
– Nigdy nie promowałem żadnych opcji, partii. Przed wyborami, trochę narażając się, mówiłem ludziom: głosujcie zgodnie z własnym przekonaniem. Kryterium nie musi być takie, że ktoś chodzi do kościoła, ale, że uważam, iż ten człowiek będzie dobrze, uczciwie pełnił swoją funkcję – wyjaśniał. – Nigdy nie pozwalałem w kościele przeprowadzać żadnej propagandy czy akcji wyborczych. Nie wchodziłem z butami w serce innego człowieka, unikałem polityki. Różni ludzie traktowali mnie jak przyjaciela, wiedzieli, że mogą ze mną porozmawiać o trudnych, bolesnych sprawach. Tysiące spowiedzi. Zresztą każdy normalny ksiądz ma z pewnością sporo różnych nawróceń, powrotów. Ktoś, kto od 1947 roku nie miał nic wspólnego z Kościołem. Zaszedł wysoko. A teraz wraca i pyta: czy Pan Bóg mi wybaczy? I cieszy się jak dziecko, gdy słyszy, że wybaczy i że ksiądz może mu pożyczyć te psalmy, które go tak dotknęły.
Dostaje brewiarz, przegląda, czyta… Oczywiście, jestem samotny, wiem to. Czasami czuję się też bardzo osamotniony w swoich poglądach. Zdarza się, że chętnie bym uciekł „na koniec świata”, bo mam wszystkiego dość. Jestem już starym księdzem. Święcenia otrzymałem w grudniu 1956 roku. Jestem przekonany, że dobrze wybrałem swą drogę życiową. W zmieniającej się rzeczywistości, pełnej agresji i wyrachowania, trzeba doprowadzić do takiego stanu, żeby znów mówiono o nas: „patrzcie, jak oni się miłują” – marzył. Był bardzo otwarty na dialog ekumeniczny (w jego parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu odbywały się pierwsze Święta Tory). Sporo pisał. – Boję się tych, którzy wszędzie węszą nieuczciwość – wyjaśniał swoje życiowe credo. I dodawał: Napisałem kiedyś o nich wiersz: „Idą przez życie uczciwi/ Co zło najmniejsze wypatrzą – Szlachetni, pobożni i czyści, Surowi, bez ludzkich odruchów…”.
Marcin Jakimowicz