Drobiazgi

Nie była łatwym dzieckiem. Gdy czegoś nie dostała, wpadała w furię, padała na ziemię, histerycznie wierzgając i wrzeszcząc wniebogłosy. Po wejściu za klauzurę nie odpuściła. Uparła się, że będzie świętą i… dopięła swego. Małymi kroczkami.

Nic szczególnego

Nie była łatwym dzieckiem. Jej mama (kanonizowana przed trzema laty Zelia Martin) wspominała: „Muszę dać klapsa temu biednemu dziecku, które wpada w przerażające furie, kiedy nie może mieć tego, co chce. W rozpaczy tarza się po ziemi tak, jakby wszystko zostało stracone. To bardzo nerwowe dziecko”.

Za kratami Karmelu spędziła zaledwie 9 lat. Choć dziś jest jedną z najpopularniejszych świętych, za życia nie znało jej dobrze nawet najbliższe otoczenie. Siostra Anna od Najświętszego Serca, która żyła obok jej celi przez 7 lat, bez zbędnego owijania w bawełnę powiedziała: „Nie było o niej nic do powiedzenia, była bardzo miła i ukryta, nie zauważało się jej, nigdy nie domyśliłabym się jej świętości”.

Dziś „Dzieje duszy” Teresy z Lisieux, beatyfikowanej przez Piusa XI już 16 lat po śmierci, są lekturą obowiązkową wszystkich zafascynowanych chrześcijańską mistyką.

„Ach, wiem, dla Ciebie święci porywali się na szaleństwa, będąc orłami dokonywali rzeczy wielkich... Ja, Jezu, jestem zbyt mała, by dokonywać rzeczy wielkich... moim szaleństwem jest mieć nadzieję, że Twoja miłość przyjmie mnie na ofiarę” – wołała. Za Janem od Krzyża lubiła powtarzać, że dusza „tyle od Boga zyskuje, ile się spodziewa”.

Odkryła, że jest zbyt słaba, by o własnych siłach osiągnąć świętość. Jej mama pisała w liście do jej starszej siostry Pauliny: „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z której strony się do tego zabrać”. Tereska znalazła sposób: małą drogę.

Bida z nędzą

Pierwszym krokiem na tej ścieżce było bolesne odkrycie: Ewangelia mnie przerasta, „sama z siebie nic zdziałać nie mogę”. W jej ustach słowo „nic” nie było pobożną metaforą. „Jedyną moją własnością jest nędza” – czytamy w pismach Tereski. Na dwa miesiące przed śmiercią, spoglądając retrospektywnie na swe życie, pisała: „Odkąd pojęłam, że sama z siebie nic zdziałać nie mogę, przestałam uważać, że powierzone mi zadanie jest trudne, poczułam, że muszę tylko jednoczyć się coraz mocniej z Jezusem, a reszta mi będzie przydana. I rzeczywiście, nigdy się nie zawiodłam; zawsze, kiedy mi przyszło pokrzepić dusze moich sióstr, Dobry Bóg raczył napełnić mą małą dłoń. Gdybym choć trochę oparła się na sobie, to szybko bym się poddała”.

Niemal identyczne doświadczenie miała największa polska mistyczka, s. Faustyna Kowalska. Gdy przewertujemy jej „Dzienniczek”, ze zdumieniem zauważymy, że słowem, które występuje w nim równie często jak „miłosierdzie” jest… „nędza”. Wystarczy kliknąć skrót „­Ctrl+F” i wyszukać. Kiedyś Jezus przekomarzał się z Faustyną, starając się ją przekonać, że nie oddała Mu wszystkiego. „Jest jedna rzecz, która stanowi twoją własność, a którą zachowałaś dla siebie” – podpowiadał. I choć mistyczka zachodziła w głowę i zarzekała się, że oddała absolutnie wszystko („przez śluby oddałam Ci się cała, już nic nie mam, co bym Ci ofiarować mogła”), Ten podsumował: „Córko Moja, nie ofiarowałaś Mi tego, co jest istotnie twoim. Oddaj Mi nędzę twoją, bo ona jest wyłączną twoją własnością”.

Naszą wyłączną własnością jest nędza. Stanięcie w prawdzie przed Najwyższym z pustymi rękami jest pierwszym krokiem na „małej drodze”. Duch Święty najpierw przypomina nam o grzechu i sądzie, by potem leczyć nas balsamem niezmierzonego Bożego miłosierdzia. „Nie mam dość sił, aby postępować według ideałów Ewangelii” – ta brutalna prawda nie podcięła Teresie skrzydeł. „Trzeba być orłem w swoich pragnieniach” – wołała mniszka i mierzyła bardzo wysoko.

– Jak mogę osiągnąć świętość? – pytała karmelitanka i odpowiadała: – Stając się dzieckiem, które otrzymuje prezent. Przywoływała dwa biblijne cytaty: „Jeżeli kto jest maluczki, niech przyjdzie do mnie” (Prz 9,4) i „Jak matka pieści swe dziecię, tak ja was pocieszać będę, przy piersiach was poniosę i będę was kołysać na mych kolanach”. W swym ostatnim liście, na obrazku ukazującym Dzieciątko Jezus w Hostii, zapisała: „Jak mogłabym obawiać się Boga, który dla mnie stał się tak mały!? Kocham Go, bo jest wyłącznie miłością i miłosierdziem!” (List 266).

„Niepodobna mi stać się wielką, powinnam więc znosić się taką, jaka jestem, ze wszystkimi swymi niedoskonałościami” – pisała. „Chcę jednak znaleźć sposób dostania się do nieba, jakąś małą drogę, prostą i bardzo krótką”.

Prosto do góry

Pierwszy dźwig osobowy wynalazł nowojorczyk Elisha Otis. Swą windą pochwalił się na Wystawie Światowej, która ściągnęła do Nowego Jorku w 1853 r. nieprzebrane tłumy. Po czterech latach uruchomiono pierwszą windę osobową, a w 1880 r. Werner von Siemens dołączył do jej konstrukcji elektryczny silnik. Urodzona w 1873 w Alençon w Normandii Tereska widywała ten nowoczesny wynalazek w czasie rodzinnych eskapad.

W trzecim rękopisie, pisanym od lipca 1897 r., notowała: „Chcę szukać sposobu, by dotrzeć do nieba małą drogą, prostą, krótką, małą drogą zupełnie nową. A żyjemy w dobie wynalazków; obecnie, żeby wyjść na piętro, nie trzeba już używać schodów, u ludzi bogatych zastępuje je świetnie winda”. Po czym dodaje: „Windą, która mnie wzniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, Jezu!”.

Nie jestem w stanie wspiąć się do Ciebie sama. Podnieś mnie!

Całkowita ufność w Bogu – to kwintesencja „małej drogi”. Teresa, przywołując krew Jezusa, która nas usprawiedliwiła, ze świętą bezczelnością wołała: „Jego zasługi są moimi, ofiaruję Ci je pełna szczęścia” (…) „Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie, miałabym zawsze tę samą ufność”.

Żyła zaledwie 24 lata. Na dzień przed śmiercią, dusząc się i cierpiąc niewyobrażalne męki, słabiuteńkim głosem zawołała: „Cóż to za łaska mieć wiarę! Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć!”.

Odeszła wieczorem 30 września 1897 r. Mniszki zanotowały jej ostatnie słowa. Zerkając na twarz Jezusa przybitego do krucyfiksu, który trzymała w rękach, szepnęła: „Mój Boże! Kocham Cię!”. Czy trzeba dodawać więcej? 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz