Im bliżej Boga, tym ciemniej – doskonale wiedzieli o tym ci, którzy spotkali twarzą w twarz Tego, który sam jest światłością, ale by nas nie porazić, „przywdział mrok niby zasłonę wokół siebie”.
On? Niemożliwe! Przecież jest tak blisko Boga – pamiętam zdumienie znajomych, którym opowiadałem o jednym z najbardziej rozchwytywanych kierowników duchowych nad Wisłą, który przeżywał ogromne duchowe ciemności. Nie chcieli mi uwierzyć. Im bliżej Boga, tym ciemniej. To zasada stara jak świat. „Żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu” – usłyszał Mojżesz od Tego, który „przywdział mrok niby zasłonę wokół siebie” (Ps 18,12). Ci, którzy stoją najbliżej, umierają. Po to, aby żyć.
„Naród kroczący w ciemności ujrzał światłość wielką” (Iz 9,1) – prorokował o Mesjaszu Izajasz. Próbuję wyobrazić sobie tę sytuację – ciemność spotykającą „światłość wielką”. Myślę o tym, jak zareagowałbym, gdyby ktoś w czasie bezksiężycowej nocy, gdy mrok jest gęsty jak smoła, zaświecił mi w oczy latarką. Jej światło oślepiłoby mnie i kompletnie zbiło z tropu.
„Ja jestem Tym, który jest, ty jesteś tą, której nie ma” – usłyszała św. Katarzyna w rozpalonej słońcem Sienie. Oblubieniec, któremu już jako dziewięciolatka ślubowała dozgonną wierność, nie wypowiedział tych słów po to, by ją zgnieść i pognębić, ale by pokazać szaleństwo miłości, która sprawiła, że Niepojęty jednoczy się z prochem, a Stwórca pochyla nad swym stworzeniem.
Nie mam wiary!
„Niech ojciec nie myśli, że moje duchowe życie jest usłane różami. Nie wiem, czy kiedykolwiek znalazłam choć jedną. Przeciwnie, o wiele częściej mam za towarzyszkę ciemność. Kiedy noc staje się tak gęsta, że wydaje mi się, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiaruję siebie Jezusowi” – pisała do spowiednika 27-letnia Matka Teresa z Kalkuty.
Matka Teresa z Kalkuty
Nie ma Nikogo, kto by mi odpowiedział. Nie ma Nikogo. Ciemność jest taka ciemna, a ja jestem sama: niechciana, opuszczona. Nie mam wiary.
Newscom /pap
„W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tylko ból tęsknoty, ból bycia niechcianą” – wyznawała w swych niezwykle osobistych listach słanych do duchowych przewodników. „Ciemność jest tak ciemna, a ja jestem samotna, niechciana, opuszczona. Samotność serca, które pragnie miłości, jest nie do wytrzymania. Gdzie jest moja wiara? Nawet głęboko we mnie nie ma nic prócz pustki i ciemności. Nie mam wiary. Tak wiele pytań bez odpowiedzi żyje we mnie. (…) Panie, mój Boże, kim jestem, że mnie opuszczasz? Twoim ukochanym dzieckiem, a teraz stałam się jakby najbardziej znienawidzonym, tym, które odrzuciłeś, jakbyś go nie chciał, nie kochał. Wołam, lgnę, pragnę i nie ma Nikogo, kto by mi odpowiedział. Nie ma Nikogo. Ciemność jest taka ciemna, a ja jestem sama: niechciana, opuszczona. Nie mam wiary” – te szokujące słowa przytoczył o. Brian Kolodiejchuk, postulator jej procesu kanonizacyjnego. Pamiętajmy, że napisała to kobieta, która nie była rozchwiana emocjonalnie, ale twardo stąpała po ziemi, co więcej: zarażała innych uśmiechem! „Uśmiech jest wielkim płaszczem, który zakrywa wiele cierpień” – mawiała. Życie nauczyło ją hartu ducha, a mocną jej cechą była emocjonalna równowaga. Po wielu latach nauczyła się tę ciemność akceptować, a nawet… kochać. „Po raz pierwszy od 11 lat zaczęłam kochać ciemności – pisała do o. Neunera, jezuity. – Ponieważ wierzę teraz, że to jest część, bardzo, bardzo mała część Jezusowych ciemności i Jego cierpienia na ziemi”.
Wieczorem 5 września 1997 r. w budynku, w którym umierała, zabrakło prądu. Takiej sytuacji nie było nigdy wcześniej. O 21.30, gdy Kalkuta pogrążona była w mroku, ta, która sama siebie nazywała „Świętą od ciemności”, przeniosła się na stronę światła.
Marcin Jakimowicz